**Drukuj**
**Odsłony: 12087**

Moment wkroczenia Niemców do Przebraża Adam Kownacki zapamiętał nie tylko dlatego, że widział, jak Polacy witali ich jak wyzwolicieli. Widział też Rosjan, którzy masowo poddawali się Niemcom. Niemalże sami ich szukali. Niektórzy szukali schronienia w polskich wsiach.

- Moi rodzice też wzięli pod swój dach radzieckiego żołnierza ? wspomina - Sporo przy tym ryzykowali. Groziła za to kara śmierci. Żołnierz ów okazał się sympatycznym człowiekiem i w dodatku krawcem. Moja matka miała maszynę do szycia i mu ją udostępniała. Obszywał całą wieś, zarabiając na utrzymanie. Mieszkał u nas, aż w okolicy powstał oddział partyzantki radzieckiej. Wtedy wstąpił do niego. Rodzice pomagali też ukrywać się znajomemu Żydowi z Wydranki. W nocy spał w stodole i dostawał jedzenie. Na dzień zaś szedł do lasu, tak było bezpieczniej. Policjant ukraiński z Jeziora wytropił go jednak i zastrzelił. Ukraińscy policjanci mordowali Żydów przy każdej okazji. Niemcy tę ich nienawiść do Żydów starannie wykorzystywali. W Zofiówce użyli ich do wymordowania w 1942 r. kilku tysięcy Żydów. Niemców w tej operacji brało udział zaledwie kilku, resztę zrobili Ukraińcy... Grób Żydów znajduje się parę kilometrów od Zofiówki przy drodze z Zofiówki do Kolonii Łąka.

Nie była sielanką

Nie tylko rodzice pana Adama robili rzeczy zabronione przez niemieckiego okupanta, za które można było stracić życie. Razem z bratem schowali w stodole karabin porzucony w życie przez radzieckiego żołnierza.  Naoliwili go, okręcili szmatami i ukryli w sąsieku. Kiedy w Przebrażu powstała samoobrona, było jak znalazł.

- Codzienność okupacyjna nie była oczywiście sielanką - kontynuuje swoją opowieść Adam Kownacki. - Znikł strach przed sowiecką wywózką, ale trzeba było się solidnie nagłowić, jak oddać kontyngent i nie umrzeć z głodu. Kto nie zdołał się z tego wywiązać, musiał jechać do Kiwerc i wytłumaczyć się u niemieckiego komisarza, pana życia i śmierci. Mógł on zaakceptować tłumaczenie delikwenta, ale wcale nie musiał...Niemcy zaczęli też wywozić ludzi na roboty do Rzeszy. Początkowo szukali ochotników, którzy uczyniliby to dobrowolnie. Tych jednak było mało. Niemcy szybko wprowadzili przymus w tym zakresie. Sołtysi otrzymali przymus typowania osób, które musiały wyjechać. Wśród nich znalazł się także mój brat Jan. Napięcia między Polakami a Ukraińcami wówczas się nie odczuwało. Owszem, już na początku 1942 r. zaczęły dochodzić do nas informacje, że tu i ówdzie zaczęły się zdarzać mordy ludności polskiej, dokonane przez Ukraińców. Starsi w te informacje początkowo nie wierzyli.  Później na różnych spotkaniach mówili, że trzeba zachować spokój i nie prowokować Ukraińców. My młodzi uważaliśmy, że nie ma na co czekać, tylko trzeba się samoorganizować i brać broń do ręki. Na Wielkanoc tego roku do Hrymanówki na rezurekcję poszło ze dwudziestu chłopaków. Żaden z nich nie wrócił. Zaczęliśmy ich szukać. Szybko się okazało, że wszyscy zostali pomordowani i to w okrutny sposób. Najstarszy z nich miał tylko głowę przekręconą w druga stronę. Młodszych Ukraińcy męczyli jednak w bardziej wyrafinowany sposób. Mieli obcięte języki, genitalia, obdzierano ich ze skóry. My młodzi byliśmy tym bardzo wstrząśnięci. Zebraliśmy wszystkich zamordowanych do Przebraża i położyliśmy ich zmasakrowane zwłoki pod szkołą, żeby wszyscy mogli zobaczyć, do czego zdolni są Ukraińcy. Gdy ludzie to zobaczyli, oprzytomnieli. Uznali, że czas się zorganizować, by odeprzeć atak Ukraińców. Nikt oczywiście nie mówił wtedy o tym, że istnieje jakaś Armia Krajowa. O tym dowiedziałem się dopiero po wojnie. Nagle zostałem z dwoma kolegami wezwany przez przedstawicieli starszego pokolenia do Wydranki, gdzie mieszkał Marceli Żytkiewicz. Powiedział nam, że w Przebrażu powstaje konspiracja, że Polacy musza się bronić itp. Oczywiście zgodziliśmy się na to z entuzjazmem. Przystąpiliśmy do konspiracji, złożyliśmy przysięgę i otrzymaliśmy pseudonimy. Ja zostałem ?Małym?.  Żytkiewicz na zakończenie oświadczył, że jak któryś z nas by się złamał, to on osobiście wypruje mu flaki.

Plutony i kompanie

Wkrótce zaczęło się w Przebrażu tworzenie regularnych oddziałów. Najpierw plutonów, a później kompanii. Były one skoszarowane i szkolone według wojskowych regulaminów. Jednocześnie wokół Przebraża zaczęliśmy tworzyć linie obronne, wykorzystując pozyskany u Niemców drut kolczasty. W Przebrażu została też powołana komenda cywilna i wojskowa. Zostały one wyłonione przez starszyznę całego sołectwa, w skład której wchodzili wszyscy starsi cieszący się autorytetem. Należał do niej także mój ojciec. Komendantem cywilnym został Ludwik Malinowski, głównie dlatego, że dobrze znał język niemiecki. Pierwszym komendantem wojskowym Przebraża został zaś Zygmunt Nesterowicz mój sąsiad. Jednocześnie w Przebrażu powołany został Sąd Polowy, na czele którego stanął były kierownik szkoły Stanisław Bochniewicz. Utworzono również duszpasterstwo, na czele którego stanął ks. Stanisław Szczypta. Później powstał także szpital polowy, obsługiwany przez felczerów Kałużyńskiego i Błażejczyka. Przebraże miało też swój sztandar. Nasze struktury krzepły, ale Ukraińcy nie reagowali. Mieli kiepski wywiad i nie wiedzieli, co się u nas dzieje mimo, że w Trościańcu, w dawnej szkole rolniczej funkcjonowała szkoła podoficerska UPA, a w Kołkach dowództwo zgrupowania.

Podlegli rządowi w Londynie

Bezpieczni byliśmy tylko wewnątrz linii obronnej. Wszyscy, którzy udali się poza nie najczęściej ginęli. Ukraińskie patrole krążyły wokół Przebraża czekając tylko aż ktoś się za nie wychyli. Gdy nasz ośrodek samoobrony krzepł, jego komendantem wojskowym został Henryk Cybulski podoficer WP. Szkolenia wszystkich oddziałów wchodzących w skład przebraskiego garnizonu nasiliły się. Nigdy jednak w ich trakcie nie mówiono nam, że należymy do Armii Krajowej, ale że jesteśmy partyzantami polskimi podległymi rządowi w Londynie. Oficjalnie jednak nazywaliśmy się samoobroną. Taką nazwą posługiwaliśmy się w kontaktach z Niemcami, a także partyzantka radziecką. Chodziło o to, żeby podkreślić, że naszym celem jest wyłącznie bronienie ludności polskiej przed nożami Ukraińców. Każdy z nas starał się oczywiście zdobyć dla siebie jakąś broń. Ja wyjąłem np. karabin, który schowaliśmy z bratem w stodole. Obok Przebraża był też skład drewna, do którego co kilka dni przyjeżdżali Niemcy po deski, eskortowani przez oddział żołnierzy. Jako chłopak znający trochę język niemiecki, podchodziłem do starszych wartowników, od których za jabłka można było dostać granaty. Wiadro jabłek wymieniałem z reguły na dwa, trzy granaty, których nam brakowało, a które bardzo się przydały.

Gdy pan Adam z kolegami zdobywał broń i wojskowe umiejętności, Przebraże zapełniało się uciekinierami z okolicznych wiosek.

Kilkanaście tysięcy ludzi

Początkowo przybywali oni indywidualnie, rodzinami - mówi Adam Kownacki. - Jak ktoś miał w Przebrażu krewnych i znajomych, to od razu do nich wyjeżdżał, szukając zawczasu schronienia. Później, gdy zaczęły się masowe mordy, to do Przebraża ściągały całe wsie zagrożone wyrżnięciem przez bandy. W szczytowym momencie było zgromadzonych w nim kilkanaście tysięcy ludzi. Byli wśród nich m.in. mieszkańcy takich wsi jak: Czołnica, Berezyna, Dąbrowa, Hołodnica, Kołodnica, Kołki, Krezówka, Łysa Góra, Marianówka, Popowina, Taraż, Stawyhoroż, Zeleżnica, Bdarka, Dermanka, Wólka Kotowska, Sokół, Wiszenki, Huta- Marianówka, Ignatówka, Cegielnia, Chmielówka, Gedomicze, Łyczki, Majdan Jezierski, Pasieka, Trościaniec, Tworymer, Wincentówka i Ołyka. Tłok spowodowany napływem tysięcy ludzi był taki, że tylko część z nich znalazła schronienie w chatach i stodołach. Trzeba było dla nich zbudować baraki , ziemianki , szałasy itp., organizować aprowizację, leczenie chorych itp. Jednocześnie stale wzmacnialiśmy nasze struktury. Rozbudowany został zwłaszcza wywiad i kontrwywiad. Ukraińcy z Trościańca, Demenczuk i Jaromla regularnie uprzedzali nas o wszystkich im znanych przygotowywanych atakach UPA. Dzięki temu mogliśmy nie tylko przygotować się do odparcia ataku, ale dokonać wypadu wyprzedzającego i rozbić oddziały UPA, które mogły nam zagrozić. Bardzo często bywało tak, że warty wokół Przebraża trzymało pospolite ruszenie, a skoszarowane kompanie wyruszały w pole, żeby rozbić zagrażające oddziały UPA. Członkowie zwartych oddziałów byli też wysyłani na patrole zwiadowcze w okolicznych lasach.

W sumie w obronie Przebraża brałem udział w akcjach w okolicach Jaromla, Chmielówki, Trościańca, Omelna, Łyczek, Chopniowa, Słowatycz, Ostrowa, Żurawicz i wielu innych.

Wyprawa do Kołek

Pan Adam wraz z innymi członkami przebraskiej samoobrony uczestniczył w wyprawach ratunkowych zagrożonych miejscowości. Szczególnie w pamięci utkwiła mu wyprawa do Kołek.

- Na początku  czerwca 1943 r. Komenda Samoobrony Przebraża od swoich wywiadowców otrzymała informację, że garnizon wojsk niemieckich w mieście Kołki zostanie w najbliższym czasie wycofany ze względu na duże zagrożenie ze strony UPA - wspomina. - Ta informacja była przerażająca ze  względu  na zagrożenie życia setek rodzin polskich, które w następstwie rzezi uciekły do Kołków z okolicznych miejscowości, szukając schronienia przed zagładą ze strony ukraińskich nacjonalistów. Komendant cywilny samoobrony Ludwik Malinowski oraz dowódca wojskowy Henryk Cybulski podjęli decyzję o udzieleniu szybkiej pomocy ludności polskiej w Kołkach przez ewakuację rodzin do odległego o 25 km Przebraża. Zorganizowano przeszło setkę podwód konnych wraz z ochroną ze strony żołnierzy partyzantów w celu przewiezienia zagrożonej ludności z miasta Kołki do Przebraża. Wyprawa ta była bardzo niebezpieczna tak dla dowódców, żołnierzy i taboru, albowiem należało od Przebraża do Kołek przebyć 25-kilometrową przestrzeń opanowaną całkowicie przez groźne oddziały UPA, a stacjonujące w takich wsiach ukraińskich jak: Trościaniec, Łyczki, Omelno. Wczesnym rankiem na początku czerwca 1943 r. w strefie obronnej 2 kompanii ustawiła się bardzo długa kolumna podwód wraz z osłoną partyzancką na drodze nieutwardzonej, przeważnie piaszczystej. Na odgłosy wydawanych komend i poleceń woźniców, przy skrzypie wozów żelaznych, parskaniu bardzo niespokojnych koni ruszono na północ w stronę Kołek przez Trościaniec, opanowany przez upowców i niemiecki garnizon w Szkole Rolniczej w Woźnicy, przeważnie starsi ludzie, którzy byli bardzo religijni, odmawiali w głębokim skupieniu modlitwę do Boga o szczęśliwą wyprawę i powrót. Żołnierze z ochrony tworzyli na przedzie kolumny przednią szpicę, za nimi jechali nasi dowódcy z Ludwikiem Malinowskim, który na głowie miał hełm typu sowieckiego, z pepeszą w ręku, granatami za pasem oraz lornetką na szyi. Byli z nami prawie wszyscy nasi dowódcy, włącznie z Henrykiem Cybulskim oraz jednym z kapelanów z Przebraża - ks. Dydakiem.

Białe opaski na ramieniu

- Osłona po bokach szła w odległości około 100 metrów do kolumny. Szliśmy w napięciu bardzo czujni, czy aby czasem nie zostaniemy zaatakowani przez banderowców, byłaby to bowiem straszliwa masakra. Byliśmy dobrze uzbrojeni, ale ubrani w łachmany, niektórzy z nas szli boso. Wszyscy mieliśmy na lewym ramieniu białą opaskę, że jesteśmy polskimi partyzantami, stosowana podczas akcji przeciwko banderowcom w celu odróżnienia. Byliśmy bowiem polskimi żołnierzami! Nadzwyczaj spokojnie minęliśmy wsie: Trościaniec, Łyczki i zbieraliśmy się do wsi Omelno - po drodze unosił się swąd spalenizny ze spalonych zagród i było słychać  straszne wycie oszalałych psów. Nawet konie ciągnące wozy były niespokojne w swym zachowaniu, słysząc odlegle strzały karabinów maszynowych banderowców, oni byli panami tych terenów. Tak dotarliśmy do granic miasta Kołki, w którym to miejscu kolumna została zatrzymana przez naszych dowódców, którzy rozpoczęli naradę, jak mamy wejść do miasta bez wiedzy Komendanta Garnizonu  wojsk niemieckich i walk z nimi. Postanowiono, że jako parlamentarzysta uda się do Niemców ks. Dydak, który znał dobrze język niemiecki w celu zawiadomienia ich, iż nie będziemy atakować i liczymy na to, iż pozwolą nam zabrać bez walk ludność polską z miasta.

Niemcy się zgodzili

- Komenda Garnizonu Niemieckiego wyraziła zgodę, ustalono, że wszyscy Niemcy pozostaną na swoich kwaterach. Kiedy otrzymaliśmy zakaz wejścia z podwodami do miasta, wszyscy Polacy wylegli na ulice i witali nas jako wielkich bohaterów i zbawców swojego życia, płacząc i ściskając nas. Rozłożono przy rowach ściekowych koce, na których znalazły się posiłki dla strudzonych wyzwolicieli. Aby zdążyć przed nocą z powrotem do Przebraża, natychmiast nastąpił załadunek na wozy dzieci i resztek swojego dobytku. Niemieccy żołnierze zza płotów patrzyli z wielkim zaskoczeniem na tą dziwną armię partyzantów w pełnym uzbrojeniu, w podartych ubraniach, boso, ale za to pełnych bojowego nastroju, że ta akcja uda się i uratujemy niejedno życie. Po załadowaniu na wozy małych dzieci i osobistych rzeczy została wydana komenda, że ruszamy z powrotem do Przebraża. Osłona partyzancka zajęła swoje pozycje dla ochrony ogromnej kolumny wozów z uciekinierami przed rzezią, licząc na ocalenie w Przebrażu. W tumanach kurzu, przy parskaniu i odgłosach poganianych koni, a także płaczu małych dzieci kolumna ruszyła.

Bestialsko zamordowani

- Zabezpieczający partyzanci mieli trudne zadanie do wykonania, idąc po bokach kolumny i obserwując teren, czy czasem aby nie kryje się gdzieś zasadzka upowców. Na wysokości mijanych wsi ukraińskich Omelno i Trościaniec byliśmy ostrzeliwani z dużej odległości, nie spowodowało to jednak żadnych strat w ludziach  z naszej kolumny. Zmęczeni długą drogą w ciągłym napięciu, szczęśliwie dotarliśmy do Przebraża i minęliśmy urządzenia obronne w postaci zasieków z drutu kolczastego, bunkrów i okopów strzeleckich. Zadanie zostało wykonane, rodziny polskie uratowane i zakwaterowane u miejscowych rodzin. Wracając wstąpiliśmy do Grobelni, by zabrać z tej miejscowości jeszcze jedną polską rodzinę. Nie chciała zabrać się z nami do Kołek mówiąc, że zbierze swój dobytek i zabierze się z nami, gdy będziemy wracali. Niestety została ona bestialsko zamordowana. Gospodarz był zakłuty, jego żona przybita nożami do drzwi, a rozerwane dziecko rzucona na stół.   Obrońcy z Przebraża wykonali jeszcze jeden rajd do Kołek w miesiącu czerwcu , ale w bardziej niebezpiecznych warunkach, zabierając resztki rodzin z Kołek do Przebraża, wśród uratowanych była jako dziecko dzisiejsza pani senator Maria Berny z Wrocławia. Wiele uratowanych rodzin chwilowo tylko zatrzymało się w Przebrażu, szukając dalszego schronienia w Łucku i Kiwercach.

Marek A. Koprowski

Źródło;//www.kresy.pl/

**Konsola diagnostyczna Joomla!**

**Sesja**

**Informacje o wydajności**

**Użycie pamięci**

**Zapytania do bazy danych**

**Pliki językowe z błędami**

**Wczytane pliki języka**

**Nieprzetłumaczone frazy języka**