**Drukuj**
**Odsłony: 12406**

Zdzisław Broński (1912-1949) ps. "Uskok",podoficer rezerwy Wojska Polskiego, podporucznik czasu wojny Armii Krajowej, kapitan i żołnierz Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość", jeden z ostatnich żołnierzy wyklętych

 

Urodził się w Radzicu Starym, powiat Lubartów, w rodzinie chłopskiej. Po ukończeniu szkoły podstawowej i gimnazjum został powołany w 1934 roku do wojska i służył w 23. pp we Włodzimierzu Wołyńskim, gdzie skończył szkołę podoficerską i otrzymał stopień plutonowego. W kampanii wrześniowej 1939 roku dostał się pod Koluszkami do niewoli niemieckiej i trafił do obozu jenieckiego. W końcu roku 1940 udało mu się stamtąd uciec i wrócić w rodzinne strony. Wstąpił do konspiracyjnej Polskiej Organizacji Zbrojnej, a po połączeniu z AK został dowódcą plutonu terytorialnego, który wszedł w skład I Rejonu w Obwodzie AK Lubartów, części Inspektoratu AK Lublin. Jego oddział działał w okolicach Lublina i Lubartowa, w rejonie lasów zawieprzyckich, kozłowieckich i parczewskich, zwalczał siły niemieckie, dokonując akcji dywersyjnych. W 1944 roku w ramach akcji "Burza" jego oddział został przyłączony do 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, która szła na Warszawę.

Z końcem wojny zamierzał wstąpić do Wojska Polskiego, ale gdy dowiedział się, że jest poszukiwany, wiosną 1945 roku reaktywował swój oddział i rozpoczął działalność konspiracyjną. Podporządkował się najpierw AK, formacjom poakowskim, a później WiN Oddział Lubartów, podlegając bezpośrednio mjr. Hieronimowi Dekutowskiemu "Zaporze". Podczas akcji amnestyjnej nie ujawnił się i wszedł w coraz głębszą konspirację. Podzielił swój oddział na mniejsze pododdziały, którymi dowodzili Walenty Waśkowicz "Strzała", Stanisław Kuchcewicz "Wiktor" i Józef Franczak "Lalek". Przeprowadził wiele akcji odwetowych za represje władz komunistycznych, wydawanie partyzantów, donoszenie do UB. W 1946 roku opanował ze swym oddziałem Łęczną i rozbił miejscowy posterunek MO, z oddziałem Leona Taraszkiewicza "Jastrzębia" spacyfikował w akcji odwetowej wieś Rozkopaczew. W 1947 roku dokonał odwetu na członkach Związku Młodzieży Wiejskiej, którzy brali udział w pochodzie 1-majowym; kilka miesięcy później rozstrzelano 21 mieszkańców wsi Puchaczów, którzy wydawali partyzantów jego oddziału.

W 1947 roku mjr Dekutowski, opuszczając rejon Lubartowa, przekazał Brońskiemu dowództwo wszystkich rozproszonych oddziałów partyzanckich. W ostatnim okresie ukrywał się ze swym zastępcą Zygmuntem Liberą "Babiniczem" we wsi Dąbrówka koło Wólki, pow. Lublin. Na skutek zdrady dawnego podkomendnego Franciszka Kasperka "Hardego" schwytano "Babinicza", który, poddany torturom, wydał miejsce pobytu "Uskoka". Otoczony 21 maja 1949 roku w swej kryjówce przez oddziały MO, UBP, KBW, Broński popełnił samobójstwo.

 

***

Przeszłość powojenna, powstanie PRL i systemu komunistycznego w Polsce, na ogół znana i oczywista, nie weszła jednak w pełni do społecznej świadomości Polaków. Nie została przyswojona nawet w oczywistej faktografii, ustalona politycznie i włączona w poprzednie dzieje Polski. Nadal pojawiają się rozbieżne interpretacje, a nawet rewizje przeszłości. Wiele w niej miejsc i wydarzeń niejasnych, nierozpoznanych. Badania historyczne i archiwalne okazują się niezbędne, by ową świadomość społeczną czy narodową dopełnić i utrwalić. Mimo gruntownych poszukiwań i coraz większej wiedzy o przeszłości, wciąż pojawiają się nowe świadectwa i dokumenty. Taką zupełną niespodzianką nawet dla historyków może być pamiętnik jednego z ostatnich partyzantów, którzy nie składali broni po wojnie mimo zwycięstwa i "wyzwolenia" Polski przez Armię Czerwoną. "Pamiętnik" Zdzisława Brońskiego, znanego wówczas pod pseudonimem "Uskok", to jedno z najbardziej niezwykłych świadectw swoich czasów. Spisywał go bowiem autor w miejscach ukrywania się, tropiony ze swym oddziałem, później z ostatnimi towarzyszami broni, przez sowieckie NKWD i UB, zanim nie został osaczony i zmuszony do samobójstwa w swej kryjówce na wsi k. Lublina w 1949 roku. Jego pamiętnik został oczywiście przejęty przez UB i dopiero teraz ujrzał światło dzienne.

Trzeba przypomnieć, że cała Lubelszczyzna, podobnie jak dalsze Kresy Wschodnie, była poddana szczególnej opresji podczas zmieniającej się okupacji niemieckiej i sowieckiej. Była też od samego początku wojny terenem bardzo rozwiniętej partyzantki. Pod koniec wojny, gdy Rosjanie przekroczyli Bug, w czasie akcji "Burza" jej zorganizowane oddziały liczyły około 60 tysięcy żołnierzy. Akcja ta była wymierzona przez dowództwo AK przeciw wycofującym się Niemcom, a zarazem demonstrowała Rosjanom siły polskie zorganizowane wojskowo, pokazywała, kto jest gospodarzem tych ziem. "Burza" miała być lokalnym wsparciem dla Powstania Warszawskiego. Kiedy jednak na kilka dni przed wybuchem Powstania Rosjanie rozbroili podstępnie największy oddział AK, 27. Wołyńską Dywizję Piechoty, która szła z Kresów na pomoc Warszawie, ich polityka, metody i zamiary wobec Polski stały się jasne; podobnie potraktowali wcześniej Sowieci polskie oddziały na Wileńszczyźnie.

Po dobrowolnym rozwiązaniu podziemnej armii przez dowództwo AK w styczniu 1945 roku, Rosjanie, NKWD wspólnie z UB rozpoczynają akcję odwetu na wszystkich podejrzanych o konspirację. Następują masowe aresztowania, brutalne śledztwa, krwawe porachunki. W tej sytuacji reaktywują się oddziały partyzanckie, zwłaszcza po przejściu Armii Czerwonej dalej na Zachód. Na Lubelszczyźnie, gdzie w czasie wojny działały prosowieckie ugrupowania Polskiej Partii Robotniczej - Gwardia Ludowa i Armia Ludowa, sytuacja była szczególnie konfliktowa. Tu dochodziło do regularnych walk oddziałów milicji i UB z licznymi grupami partyzanckimi, m.in. mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zapory", Edwarda Taraszkiewicza "Żelaznego" (który również pozostawił zapiski pamiętnikarskie), por. Tadeusza Kuncewicza "Podkowy", Mariana Bernaciaka "Orlika". Niektóre z nich istniały aż do początku lat 50. Ostatnim partyzantem działającym w PRL był Józef Franczak, "Lalek". Osaczony w swej kryjówce na podlubelskiej wsi zginął, podobnie jak "Uskok", śmiercią samobójczą dopiero w 1963 roku.

"Pamiętnik" Zdzisława Brońskiego ma za tło te wszystkie wydarzenia, opowiedziane przez niego oczywiście konkretnie, z jego punktu widzenia. Autor mówi przecież o sytuacjach, w których brał udział. Po kampanii wrześniowej był dowódcą oddziału AK w rejonie Lubartowa. Wiosną 1945 roku odtworzył swój rozwiązany wcześniej oddział, podporządkowując się organizacji "Wolność i Niezawisłość". Współdziałał z okolicznymi grupami partyzanckimi, przede wszystkim z najwaleczniejszym oddziałem "Zapory" Dekutowskiego. Po jego wymarszu na Zachód objął dowództwo grup partyzanckich działających na północ od Lublina. Ukrywał się we wsi Dąbrówka (obecnie Nowogród) pod Lublinem ze swym zastępcą Zygmuntem Liberą "Babiniczem" w bunkrze wybudowanym pod stodołą Wiktora Lisowskiego, a po jego śmierci u Mieczysława Lisowskiego. 20 maja 1949 roku "Babinicz" został aresztowany na skutek doniesienia informatora o kryptonimie "Janek". Zdradził ich dawny kolega Franciszek Kasperek "Hardy". Torturowany w śledztwie "Babinicz" wskazał miejsce kryjówki "Uskoka", który w okrążeniu, w beznadziejnej sytuacji, by nie zostać wziętym żywym, popełnił samobójstwo. Miejsce jego pochówku nie jest znane. Symboliczny grobowiec postawiono na cmentarzu w Kijanach.

Swój pamiętnik Broński zaczął spisywać już po wojnie, w końcu 1947 roku, odtwarzał więc z pamięci najważniejsze wydarzenia z lat poprzednich, a ostatnie zapiski powstały kilka tygodni przed śmiercią. Gdy postanowił spisać wspomnienia i relacje o aktualnych wydarzeniach, musiał spodziewać się tragicznego końca swej walki. Pisał je więc "ku pamięci" jako świadectwo o czasach i ludziach wojny i tego zwycięstwa, które okazało się klęską. Niektóre części pamiętnika są zupełnie beletrystyczne, autor żywo opisuje swój udział w walkach, potyczkach i akcjach z Niemcami, Sowietami i polskimi władzami komunistycznymi, a także życie ostatnich, a niezłomnych partyzantów ukrywających się, zaszczutych, zdradzanych, stopniowo okrążanych, świadomych swego końca, ale wewnętrznie nieuległych. Szczególnie ważny jest tu stosunek autora do akcji "Burza" i współpracy z Armią Czerwoną od 1944 roku. Broński przytacza swe rozmowy z kapitanem Władysławem Czermińskim "Jastrzębiem", jednym z dowódców 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, która wyzwalała Lubelszczyznę. Współpraca z Sowietami okazała się zbyt ryzykowna. "Zmuszeni byliśmy wycofać się przed następującą Armią Czerwoną - mówił Czermiński. - Stosunek Sowietów do nas, żołnierzy AK, okazał się wrogi, a co gorsza, podstępny. Gdy Sowieci byli jeszcze daleko, robiliśmy wszystko, by osłabić potęgę Niemców. Dywersja nasza paraliżowała ruchy wojsk niemieckich, Ukraińców, budujących (?) krwawymi sposobami Ukrainę pod protektoratem Hitlera". Obydwaj są przekonani co do przyszłych losów Polski. "Mając już tyle doświadczenia z Sowietami, co pan sądzi o ich stosunku do nas, gdy przyjdą tutaj?" - pyta Broński. "Sądzę jak najgorzej" - odpowiada Czermiński. "Ledwie się zachwiał gniotący Polskę tyran hitlerowski, a już zawisły nad nami chciwe macki czerwonego polipa ze wschodu. I znów walka - a kiedy wolność?".

Broński unikał współpracy z oddziałami Armii Czerwonej i AL. Podczas jednej z akcji dywersyjnych wysadzania pociągu niemieckiego pod Lubartowem, na skutek nieudolności przydzielonego partyzanta z oddziału Roberta Satanowskiego, zginęło kilku najlepszych żołnierzy "Uskoka". Stronił także od współpracy z ukraińskim oddziałem niejakiego Mikołaja Demki, czyli znanego później Mieczysława Moczara.

Pamiętnik "Uskoka" jest bezcennym zapisem stosunku do władzy komunistycznej i rozmaitych ówczesnych opinii, które autor przytacza, ale przede wszystkim jest świadectwem walki z systemem komunistycznym od samego początku, jeszcze zanim skończyła się wojna.

 

 

 

 

Ciekawy to był widok, ta Armia Ludowa w marszu, w obliczu niebezpieczeństwa, co widocznie mocno wpłynęło na psychikę dowódców i żołnierzy. Nie było tam porządku wojskowego. Wszystko szło i jechało dosłownie kupami. Mieli masę taboru, tj. wozów, bryk i koni wierzchowych. Wśród koni moi chłopcy poznawali konie zrabowane gospodarzom w okolicy.

Na wozach wśród pierzyn, tobołków, waliz i garnków siedziały całe rodziny żydowskie. Żydówki stare i młode oraz starsi i młodzi Żydkowie, jedni umundurowani i z bronią, inni na cywila. Tutaj znaleźli schronienie przed gettem i masakrą. Obok nich ciągnęły też wozy z prowiantem, przy których szamotały się uwiązane za rogi chłopskie jałówki, a spośród worków mąki i chleba sterczały ćwiartki cielęce i wieprzowe z "rekwizycji" u polskiego gospodarza. Brykami jechali "wodzowie" oraz umundurowane Żydówki, Sowietki i kilka Polek.

Najparadniej wyglądali ci na koniach. Żydkowie i Sowieci mieli siodła lepsze, ale ich sposób trzymania się i kierowania koniem przyprawiał naszych chłopców o paroksy[zm] śmiechu. Jedzie sobie na kobyle taki Josek Bergman "Czarny Sęp", porucznik z medalami. Buty cokolwiek za duże, bo "rekwirowane". Z jednego zwisa onuca, na drugim sterczy zardzewiała ostroga. Polski mundur za ciasny i dlatego niezapięty. Pas obciążony pistoletem i granatami opadł poniżej brzucha. Na plecach dynda się mapnik wyładowany słoniną, cebulą i chlebem. Na głowę on sobie potrzebował włożyć oficerską rogatywkę, przy której otok własnego pomysłu ozdobił czerwoną szmatą, a na szmacie przypiął "kwokę". Kobyła jego łechtana po boku zardzewiałą ostrogą i szarpana cuglami pokwikuje, wierci ogonem i tuli uszy. Wreszcie przechodzi w świńskiego kłusa. W tym momencie pośladki "Czarnego Sępa", odbijając się od siodła i opadając na nie, wydają głośne plapnięcia. Wszystko na nim trzęsie się i skacze: pas, pistolet, granaty, pepeszka przewieszona przez pierś, mapnik z prowiantem i czapka. Aby przytrzymać spadającą czapkę, "Czarny Sęp" chwyta ją rękami i zwalnia cugle. Kobyła chuda, głodna, nie czując szarpań, staje. "Czarnego Sępa" to zdenerwowało: "Cholera na ciebie! Wio!" I znów cugle i ostrogi poszły w ruch. "Czarny Sęp" patrzy tylko przed siebie. Błyskawice jego cebulastych oczu - to głośne, marsowe spojrzenia boga wojny. Od czasu do czasu krzyknie tylko na przechodzących alowców: "Z drogi chłopaki". On jest polski partyzant Kościuszkiewicz, przepraszam Kóściuszkowicz.

Staramy się wejść w rozmowę z tymi "chłopakami", Polakami idącymi pieszo. Jak się czują? Kto jest dowódcą ich pododdziału, gdzie się znajduje? Czy nie są głodni? itd. A więc czują się nie bardzo. Wiedzą o obławie, co tu dużo gadać, mają trochę "pietra". Są przy tym głodni, bo na posiłek "nie ma czasu". Ich dowódcy to "sztab". Nic więcej o organizacji pododdziałów powiedzieć nie umieją. Nic dziwnego, że są zdezorientowani i głodni. "Sztab" za nich myśli i "sztab" za nich zjada zdobyte przez nich prowianty. Oficerów u nich jest dużo, ale wszyscy tkwią przy "sztabie"! Nie mogą się przecież hańbić obcowaniem z prostakami.

Do żadnych poważniejszych rozmów między 27. [WDP AK] a alowcami nie doszło. Z naszej strony nie było najmniejszej racji angażować się w porozumienia i współdziałanie. Wprawdzie z AL przyjeżdżało do nas paru oficerów w tej kwestii, lecz odjechali z niczym. Na czele tych paru był niejaki kapitan "Zbyszek", ciemny typ, którego parokrotnie już przedtem spotkałem. Przed wojną był podoficerem w Wojsku Polskim. Początkowo, za okupacji niemieckiej, wcisnął się do AK w Lublinie. Chorował na wielkość, a że w AK nie mógł się "wybić", poszedł do AL.

 

Zapis z lipca 1944 roku. Cyt. według: Zdzisław Broński, Pamiętnik (1941 - maj 1949), wstęp, redakcja i opracowanie dokumentów Sławomir Poleszak, edycja tekstu Andrzej T. Filipek, Maciej Sobieraj, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2004.

 

Artykuł wstawił Bogusław Szarwiło za: Nasz Dziennik-Piątek, 25 listopada 2011, Nr 274 (4205)

**Konsola diagnostyczna Joomla!**

**Sesja**

**Informacje o wydajności**

**Użycie pamięci**

**Zapytania do bazy danych**

**Pliki językowe z błędami**

**Wczytane pliki języka**

**Nieprzetłumaczone frazy języka**