**Drukuj**
**Odsłony: 13025**

Czesi na Wołyniu pojawili się z biedy. XIX-wieczna emigracja zarobkowa, głównie do Ameryki, była zjawiskiem powszechnym w wielu rejonach Europy, także w Czechach. Pod koniec lat 60. XIX wieku rosyjskie władze i car Aleksander II stworzył bardzo dogodne warunki do kupowania ziemi na terenach Wołynia dla emigrantów z Czech. Tak udało się ściągnąć ok. 16 tysięcy osiedleńców ze wszystkich chyba skrawków Czech, wtedy leżących w graniach monarchii Austro-Węgierskiej. Wołyń to dawne polskie tereny zamieszkane przez Ukraińców, Polaków, Żydów, z polską szlachtą jako wielkimi właścicielami ziemskimi. Po klęsce po­wstania listopadowego rosyjskie władze odebrały polskiemu ziemiaństwu część majątków. Właściciele ziemscy stracili tanią siłę roboczą po wyzwoleniu chłopów z pańszczyzny. W tej sytuacji polscy magnaci chętnie sprzedawali Czechom ziemię. Przykładem jest choćby wioska Czeskie Nowosiółki, 14 kilometrów od Beresteczka. Osada założona przez czeskich emigrantów, którzy wspólnie kupili 400 hektarów ziemi od polskiego szlachcica Aleksandra Sławo­szewskiego.  (?) Car swoimi ukazami przyznał Czechom spory zakres swobód: Budowali katolickie kościoły, stawiali cmentarze dla swoich zmarłych, wybierali sobie sołtysów, budowali szkoły, gdzie uczyli po czesku swoje dzieci. (?)Po I wojnie światowej, wojnie polsko-bolszewickiej i traktacie ryskim ta część Wołynia została włączona do Polski. Dla czeskich Wołyniaków zaczął się okres prosperity. (?)  Podatki były niskie, nikt się nie wtrącał do gospodarki, nie zabierał niczego. [1]

Spis ludności w r. 1921 wykazał na Wołyniu 25.200 Czechów, których kolonje leżą w różnych okolicach południowej części Wołynia. Zaczęli przybywać na Wołyń w r. 1868, nabywając parcelowaną ziemię wielkiej własności, której nie mogli nabywać chłopi polscy z powodu zakazu osiedlania się na Wołyniu. (?)Czesi są wzorowymi rolnikami, lepszymi niż Niemcy, a niewątpliwie najlepiej z narodowości zamieszkujących Wołyń uprawiają ziemię. Kolonje czeskie, o dużych domach otoczonych sadami, odznaczają się czystością i zamożnością. Domy mają odrębną architekturę, są duże, przeważnie murowane o sześciu izbach, połączone ze suszarniami chmielu. Stoją one wśród sadów i klombów kwiatowych. Budynki gospodarskie murowane. We wsi jest zazwyczaj przyzwoita gospoda, dom ludowy, teatr ludowy, szkoła czeska, a koło wsi piękne chmielarnie. Obecnie jest na Wołyniu 35 państwowych szkół czeskich z 35 nauczycielami Czechami, a nadto w trzech szkołach państwowych polskich uczy się języka czeskiego jako przedmiotu. W r. 1924 było w czeskich szkołach ludowych 2.000 uczniów, zaś w gimnazjach 53 uczniów czeskiej narodowości. W Dubnie mieszka najwięcej Czechów z miast wołyńskich. Życiem kulturalnem czeskiem na Wołyniu kieruje Czeska Macierz Szkolna. Ma ona siedzibę w Łucku przy ul. Jagiellońskiej 16, gdzie mieści się też Klub Czeski. We wszystkich większych kolonjach czeskich istnieją dobrze zorganizowane gniazda Sokoła, oraz straże ogniowe. Kolonje czeskie są zazwyczaj oddzielone od wsi ruskich, a na ludność miejscową prawosławną patrzą koloniści czescy z góry. Za największą i najlepiej urządzoną kolonję czeską na Wołyniu uchodzi Wołkowyja, na północ od Dubna, posiadająca 5.000 mieszkańców. Względnie najliczniejsze są kolonje czeskie w powiecie łuckim i dubieńskm. W pierwszym jest około 40 kolonji o 5.235 mieszkańców, Naogół kolonje czeskie są małe, poza Wołkowyją do większych kolonji czeskich należą Kupiaczów między Włodzimierzem a Łuckiem, Buderaż na południe od Mizocza, Teremne i Hnidawa koło Łucka, oraz Glińsko i Urwenna koło Zdołbunowa. [2]

? Dopóki nie przyszli banderowcy, dobrze się nam żyło ? wspomina Maria, 93-letnia mieszkanka Rusina.  (?) W 1942 roku zaczęły się pierwsze zabójstwa na Polakach na tle narodowościowym. Wiosną 1943 roku Ukraińska Powstańcza Armia przeszła do konspiracji w lesie i zaczęła regularne polowanie na Polaków. [1]

Na Wołyniu Czesi wiedzieli, że po zlikwidowaniu Polaków przyjdzie kolej na nich. Metodyczne mordy masowe dokonywane przez OUN-UPA rozpoczęły się wczesną wiosną 1943 r., były połączone z rabunkiem mienia i paleniem polskich zagród. Podpalenie polskich dworów w maju 1943 r. zaniepokoiło wołyńskich Czechów, którzy zawsze byli lojalnymi obywatelami państwa polskiego. Na zagrożonych terenach samorzutnie organizowano samoobrony. (..) Latem 1943 r. powstało na Wołyniu dziewięć oddziałów partyzanckich AK, które liczyły ok. 1,2 tys. uzbrojonych ludzi. Do nadejścia frontu wschodniego przetrwało tylko kilka najsilniejszych baz samoobrony, m.in. Zasmyki i czeski Kupiczów, założony przez czeskich osadników w latach 70. XIX w. W 1939 r. żyło tu 1264 Czechów, 10 rodzin polskich (urzędnicy, policjanci) i do 1942 r. 80 rodzin żydowskich. Kupiczów był siedzibą gminy. W lutym 1943 r. Czesi w Kupiczowie założyli konspiracyjną, obronną organizację o nazwie Aktyw, która stopniowo powiększała się, utrzymywała kontakty z polskim podziemiem i partyzantką radziecką. W kwietniu 1943 r. Czesi otrzymali od Ukraińców propozycję przyłączenia się do UPA, która została odrzucona; ukraińscy nacjonaliści dali do zrozumienia, że w tej sytuacji Kupiczów będzie traktowany jako nieprzyjaciel. Od przyjaznych Ukraińców, niepopierających OUN-UPA, Czesi dowiedzieli się, że po zlikwidowaniu Polaków przyjdzie kolej na Czechów. (?) Od 15 lipca 1943 r. po napadzie na kościół w Kisielinie Czesi udzielali pomocy uciekinierom z Adamówki, Aleksandrówki, Michałówki i miejscowości położonych bliżej Kupiczowa, przechowywali Polaków w swoich zabudowaniach, następnie organizowali większe grupy i nocą przeprowadzali do bazy w Zasmykach. Czesi pomagali też przeżyć Żydom mieszkającym w ziemiankach w lesie lityńskim i ukrywali partyzantów radzieckich. Do akcji przeprowadzania Polaków włączyli się Jarosław i Wacław Zapotoccy oraz Wacław Kaczerowski, który uratował ponad 350 osób narodowości polskiej, jest to potwierdzone w książce wydanej w Czechach. Wielu żyjących Polaków dotąd we wdzięcznej pamięci zachowało pastora Jelinka oraz mieszkańców Kupiczowa, którzy bezinteresownie pomagali przeżyć najtragiczniejszy okres i ratowali życie. Od połowy lipca 1943 r. płonęły polskie wsie położone na południe od Kupiczowa, od 11 do 14 lipca UPA jednocześnie zaatakowała bezbronnych Polaków w 167 miejscowościach w powiatach horochowskim, kowelskim i włodzimierskim. [3] Pod koniec października 1943 r. jeden z oddziałów upowskich obrał sobie miejsce postoju w Dażwie zamieszkałej przez Czechów. Mimo, że banderowcy bezpośrednio nie zagrażali Czechom, to ich pogróżki, zbyt swobodne, a nawet wprost brutalne zachowanie się, stały się bardzo uciążliwe dla całej ludności. O całej sytuacji donieśli Czesi dowództwu polskiemu w Zasmykach, prosząc o pomoc. Por. ?Jastrząb?, chcąc zyskać Czechów dla sprawy polskiej, postanowił zaatakować kwaterujący w Dażwie oddział UPA. Po nocnym marszu, o świcie 26 października 1943 r., cały oddział osiągnął przedpole Dażwy. Tu został on podzielony na dwie części. Dwa plutony z ?Jastrzębiem? miały nacierać po lewej stronie drogi, pluton zaś sierż. ?Kruka? ?Pawlika po prawej. Zamierzonego zaskoczenia jednak nie uzyskano. Ledwie rozwinięta tyraliera zbliżyła się do wsi, przywitana została przygniatającym ogniem broni ręcznej i maszynowej. Lewe skrzydło natarcia dostało się w szczególnie groźny ogień cekaemu, ustawionego na pokaźnym wzniesieniu terenowym. Na obu odcinkach natarcia tyraliera polska zaległa. Prawe skrzydło znalazło się kilkadziesiąt metrów od stanowisk ukraińskich. Sytuacja wymagała bezwzględnego działania, gdyż upowcy mieli zdecydowaną przewagę ogniową i terenową. Dalsza zwłoka w działaniu mogła spowodować duże straty w ludziach. Por. ?Jastrząb? pod ogniem broni nieprzyjaciela osobiście przedarł się na prawe skrzydło do sierż. ?Kruka?, uzgadniając z nim natychmiastowe natarcie jego plutonu, a następnie miało ruszyć do ataku lewe skrzydło, bardziej odległe od budynków wsi. Sierż. ?Kruk? poderwał swój pluton do ataku. Żołnierze za wybuchami własnych granatów z przeciągłym ? ?hura?, strzelając w biegu ze wszystkiej broni, jaką posiadali wdzierając się pomiędzy zabudowania gospodarskie. Podobnie zerwało się do natarcia lewe skrzydło, łamiąc opór przeciwnika. Jak z początkowego oporu można było sadzić, obsadzał Dażwę doborowy oddział UPA, który jednak załamał się pod bezpośrednim atakiem opuszczając w panice swoje stanowiska, wchłonięty w dym płonących zabudowań. Następnie wycofał się do pobliskiego lasu, ścigany przez oddział polski. Mimo dużej strzelaniny zginęło tylko dwóch upowców, a ze strony polskiej ranny był jeden żołnierz. (?)  Utrzymując tradycje z okresu przedwojennego, świętowano w oddziale ?Jastrzębia? dzień 11 listopada 1943 r. jako rocznicę uzyskania niepodległości Polski. Po mszy polowej odprawionej przez ks. Michała Żukowskiego, po jego porywającym kazaniu, przed frontem oddziału został odczytany okolicznościowy rozkaz, a następnie oddział defilował przed trybuną z oficerami oraz przedstawicielami społeczności cywilnej. Ledwie skończyła się defilada, dotarł do oddziału ?Jastrzębia? w Stefanówce wysłannik ludności z Kupiczowa donosząc, że Niemcy opuścili Kupiczów, a na ich miejsce przybył zaraz oddział UPA, zagrażający ludności czeskiej sympatyzującej z Polakami. Miasteczko czy też osada Kupiczów liczyła niecałe 2 tysiące ludności, położona była 12 km na południe od Zasmyk. Była ona dobrze zagospodarowana przez Czechów, leżała na skrzyżowaniu wielu lokalnych dróg, a jednocześnie odległa od głównych szlaków komunikacyjnych, położona na wzgórzu, a w dodatku ufortyfikowana przez Niemców i Litwinów, doskonale nadawała się na bazę partyzancką. [4]

11 listopada do osady wjechał wóz z uzbrojonymi upowcami, aresztowano czterech członków Aktywu, w tym pastora Jelinka, zakładnikom grożono śmiercią, jeśli nie podporządkują się UPA i nie oddadzą broni. Przed plebanią zebrał się tłum mieszkańców, bojówkarze wycofali się. Nocą 12 listopada bojówki UPA rozłożyły się obozem z dwóch stron Kupiczowa. Z prośbą o pomoc przybył do Zasmyk łącznik Wacław Zapotocki. Po nocnym marszu o świcie 12 listopada 1943 r. oddział "Jastrzębia" z częścią kompanii por. "Kani" i samoobrona czeska zaatakowały UPA. Kupiczów znalazł się w rękach polskich i czeskich. Upowcy nie zrezygnowali, wzmocnione bojówki UPA usiłowały odbić tę osadę, z uwagi na przeważające siły napastników były momenty dramatyczne, walka trwała cały dzień, banderowcy wycofali się. [3]

?Jastrząb? z oddziałem odszedł do miejsca postoju; w Zasmykach i miejscowościach wokół Zasmyk zgromadzona była ludność polska, nieraz z różnych odległych stron, która uszła z życiem przed rezunami. W Kupiczowie pozostał do obrony pierwszy pluton dowodzony przez sierżanta ?Grzmota?, Romana Gosa, lubianego dowódcę plutonu. Czesi, jak tylko mogli i potrafili, starali się nam dopomagać w wyżywieniu i zakwaterowaniu oraz informowaniu nas o ruchach UPA. Na wiadomość, że w miejscowości Dażwa gromadzą się stryłci banderowców, sierżant ?Grzmot? uznał za wskazane nie czekać, aż oni uderzą na nas, ale zastosować manewr uprzedzający ? uderzyć i pokrzyżować ich plany. Powiadomił o planowanej akcji ?Jastrzębia? i z jego błogosławieństwem pluton nasz, około 20 listopada, ciemną nocą, prowadzony przez znającego teren Czecha, wyruszył na banderowców obchodząc Dażwę od strony przeciwnej, skąd mogli nas się spodziewać. Wczesnym zamglonym rankiem podeszliśmy pod pierwsze zabudowania wsi. Pomimo złej widoczności i słabego wglądu w przedpole, banderowcy zauważyli nas i otworzyli gesty, ale chaotyczny ogień. ?Grzmot? wiedział, że w tym zbliżeniu do nieprzyjaciela i budynków tylko błyskawiczny, zdecydowany atak może przynieść powodzenie. Głośne ?Naprzód, hurra?. Załamała się banderowska obrona, zwłaszcza kiedy odezwały się strzały od strony wschodniej, gdzie poszła jedna z naszych drużyn, aby zaatakować w razie potrzeby z drugiej strony. Upowcy zrejterowali. Wieś Dażwę opuścili, jednak pierwszymi strzałami ranili nam dowódcę plutonu, ?Grzmota? i jednego żołnierza, strzelca ?Tajfuna?. Dwaj banderowcy, schwytani z bronią w ręku, podczas przesłuchania powiedzieli, że Kupiczów będzie zaatakowany i odebrany Lachom większymi siłami UPA. Ranny ?Grzmot? z ?Tajfunem? zostali odwiezieni do szpitala. Dowództwo plutonu w Kupiczowie objął plutonowy ?Kowiński? ? Jan Bednarek. Pluton w ciągłym napięciu ( patrole, służby, służby wartownicze, obserwacje z wieży, umacnianie stanowisk obronnych) zachował dobrą kondycję i zwartość koleżeńską. Wczesnym mglistym rankiem ( była to druga połowa listopada) usłyszeliśmy zbliżający się warkot silników z kierunku Tuliczków ? Czerniejów. Mieliśmy w tym kierunku, na obrzeżu Kupiczowa przy kościele, służbę wartownicza. W trakcie zmiany warty, krótka refleksja i wymiana zdań; czyżby Niemcy czegoś zapomnieli z niedawnej wyprowadzki i jeszcze raz wracają? Któryś z kolegów pobiegł zameldować dowódcy plutonu o zaistniałej sytuacji, bo po zdobyciu Kupiczowa pozostał tu tylko jeden pluton. Dowódcą był Jan Bednarek ?Kowiński? ? utalentowany plutonowy, sympatyczny i lubiany podoficer. Natychmiast wyszedł na patrol rozpoznawczy. Mgła wokół rozlana jak mleko, na 50 metrów widoczność żadna. Półgłosem dyskutujemy, co czas przyniesie. ?Maj? ? Franek Moniuszko przez lornetkę próbuje coś dojrzeć. Po jakimś czasie nadchodzący huk silnika urywa się, zapada cisza. Powracający patrol donosi, że 300 ? 400 metrów od rzeźni stoi coś, co wygląda na czołg. Ludzi przy czołgu rozpoznać nie można było. Miejscowość Kupiczów dość duża jak na małe miasteczko, nas jeden pluton ? trzydziestu chłopców i plutonowy ?Kowiński?. Przyczajeni obstawiliśmy stanowiska strzeleckie i czekamy, z czasem mgła opadnie , sytuacja bardziej się rozjaśni. I rzeczywiście. Koło godziny dziewiątej mgła powoli zaczęła opadać. Można już było dojrzeć zarysy tajemniczego monstrum i kręcących się przy nim ludzi. Franek Moniuszko ?Maj? (?Ciotka? ? jak zwykliśmy go nazywać) stojąc w rozkroku obserwuje przez lornetkę i stara się rozszyfrować, co widzi. Półgłosem przekazuje nam swoje spostrzeżenia. Nagle huk, detonacja. ?Maj? pada i podrywa się z ziemi wykrzykując swoim szelmowskim głosem dowcipnisia: ? Widziała pani jak skurwiel strzela??. Pocisk z działa mniejszego kalibru przeleciał torem płaskim między nogami ?Maja? obserwującego przez lornetkę i rozerwał się około 15 metrów za jego plecami. Wybuch przewrócił Franka, a odłamek rozciął na plecach jego kurtkę. Wszystkich obsypało ziemią nikomu nie robiąc krzywdy. Po oddaniu jeszcze kilku wystrzałów, które nie poczyniły żadnej szkody, działo umilkło, a my byliśmy pewni, że to nie Niemcy, lecz jesteśmy okrążeni przez rezunów UPA. W miarę ustępowania mgły rozpoczęła wymiana ognia z broni ręcznej,  działo z czołgu umilkło. Czołg próbowano uruchomić, w czym skutecznie przeszkodziliśmy, trzymając go pod ostrzałem z 200 ? 250 metrów. Walka obronna rozgorzała na dobre, gdy poprawiła się widoczność. Otoczeni ze wszystkich stron skutecznie powstrzymywaliśmy celnym ogniem chęci i zakusy atakujących rezunów UPA. Z ?Emilem?, Mieczysławem Isańskim broniliśmy południowo- zachodniego odcinka obrony z dobrą widocznością i wglądem w teren. Jedynie duży młyn przesłaniał nam nieco przeciwległe, lekko opadające wzgórze. Tak więc z ?Emilem? w tej części obrony trzymaliśmy Ukraińców na przyzwoitą odległość, zwłaszcza że uchodziłem za dobrego strzelca, w dowód czego porucznik ?Jastrząb? dał mi swój długi kbk mauzer. W pewnym momencie zauważyłem, jak ze wzgórza zjechał jeździec na koniu, skrył się za osłoną młyna i zza rogu z odległości około 200 metrów zaczął nawoływać: chody siuda! Coś jeszcze krzyknął po ukraińsku, czego już nie zrozumiałem, bo skręcił w miejscu koniem i skrył się za młyn. Zapamiętałem sylwetkę jeźdźca, kozacką czapkę i długą ciemną pelerynę, która w takt końskiego galopu falowała jak skrzydła nietoperza. Wypłynął na koniu daleko na wzgórzu. Celownik ustawiłem na 600 metrów. Strzał i jeździec osunął się z konia. Na linii okopów ukraińskich podniósł się daleki krzyk. Przez cały dzień dziewczęta, Czeszki donosiły swoim obrońcom smaczne jedzenie i wspaniałe czeskie buchty, zachęcając: A jeste, pijte, a bijte. Zbliżał się wieczór, do wschodniej części Kupiczowa wdarli się Ukraińcy i podpalili kilka budynków krytych słomą. W blasku pożaru nasi koledzy uwijali się jak w piekle. Od strony Litynia ?Jastrząb? z oddziałem w sam czas zdążył z odsieczą, ku ogromnej radości okrążonych Czechów i ich obrońców. Upowcy nie mieli już żadnych szans. Wycofali się w popłochu, pozostawiając na placu boju swój czołg, którego nasi chłopcy nie dali uruchomić. Rankiem następnego dnia został zaciągnięty przez Czechów do Kupiczowa, ku ogromnej radości mieszkańców. Działo tego czołu stało się zaczątkiem sekcji artyleryjskiej naszych rozrastających się oddziałów, do której to sekcji został przydzielony nasz kolega z plutonu, erkaemista Jan Sobczyk ?Buzdygan?. Za oszczędne i dobre strzelanie rkm. przydzielono mnie ?Primie?, prima rkm-belgijski browning. Był w idealnym stanie, ale z nietypową amunicją, której było tylko 200 naboi, czyli 8 magazynków po 25 naboi, z których co piaty był zapalający. Z uwagi na mały zapas amunicji pożądane było strzelać celnie, skutecznie, krótkimi seriami, oszczędzając naboje. Tak też zawsze realizowałem te założenia. Ostatni magazynek skończył mi się w Lasach Mosurskich  w dniu śmierci dowódcy 27 Dywizji Wołyńskiej ? pułkownika ?Oliwy? Jana Wojciecha Kiwerskiego, o czym później. Po odparciu ukraińskiego oblężenia Kupiczów nie był już więcej atakowany prze ukraińskie sotnie. Musieli uświadomić sobie, że skoro Lachi nie bali się czołgu, to cóż dopiero kiedy to monstrum jest w ich władaniu i stoi na straży Kupiczowa. Po spokojnej nocy następnego dnia dotychczasowa załoga Kupiczowa odeszła z oddziałem do miejsca postoju. W Kupiczowie pozostał drugi pluton. [5]

W Kupiczowie przez pewien czas mieściły się sztaby Okręgu AK i kowelskiego zgrupowania 27. WD AK oraz jej szpital, wielokrotnie kwaterowały oddziały Dywizji. Tam polscy partyzanci w domu ludowym, wspólnie z Czechami, obchodzili uroczyście Wigilię 1943 r. przy suto zastawionych przez czeskie gospodynie stołach. (?) Kupiczowscy Czesi dali schronienie i wyżywienie tysiącom polskich uciekinierów ze spacyfikowanych przez Niemców Zasmyk 19 stycznia 1944 r. W takich ekstremalnych warunkach pogłębiała się dawna, sprzed wojny, przyjaźń wołyńskich społeczności ? Polaków i Czechów. Wojenne losy wołyńskich Czechów, a więc i Kupiczowian, są bardzo podobne do losów Polaków, nie tylko zresztą z Wołynia. [6]

Komendant okręgu, płk Kazimierz Bąbiński - "Luboń", 15 stycznia wydał rozkaz kierowania oddziałów Armii Krajowej i konspiracyjnej młodzieży do rejonu Zasmyki-Kupiczów. Sztab Okręgu przeniesiono z Kowla do Kupiczowa. Na skutek bombardowań tej osady przez lotnictwo niemieckie sztab przemieścił się do Suszybaby. Na odprawie oficerów 28 stycznia 1944 r. powołano 27. Wołyńską Dywizję AK, przygotowywaną do walk z Niemcami. Zgrupowaniu Kowelskiemu nadano kryptonim "Gromada". W rejonie koncentracji oddziałów AK ciągle trwało zagrożenie ze strony UPA, duże zgrupowania mieściły się po wschodniej stronie rzeki Stochód i w rozległym kompleksie lasów swiniarzyńskich, wsie położone na południe od Kupiczowa były opanowane przez UPA. Walki z ukraińskimi faszystami o utrzymanie bazy operacyjnej trwały do wiosny 1944 r. W końcu stycznia 1944 r. przy wsparciu moździerzy partyzantki radzieckiej zlikwidowano wypadową bazę UPA w Świniarzynie. 10 lutego dowództwo 27. dywizji przejął ppłk Jan Wojciech Kiwerski, ps. "Oliwa"; sztab mieścił się w Ossie. Bazą zaopatrzeniową "Gromady" był Kupiczów, tu mieściły się szpital polowy, odizolowany szpital zakaźny, pralnia i inne zakłady. (?) Młodzi Czesi z Kupiczowa i Wołynia zasilili czechosłowacki Korpus armijny pod dowództwem gen L. Svobody. Korpus walczył pod Duklą, szlak bojowy zakończył na Słowacji i Morawach. Wielu Czechów odeszło z 27. Wołyńskiej Dywizji AK, niektórzy jako rozbitkowie z Polakami wracali na Wołyń, między nimi był Jarosław Zapotocki, w lesie świniarzyńskim nastąpił na minę, zmarł z wykrwawienia, a śpieszył do czechosłowackiej armady. (?) W 1947 r. Czesi z Kupiczowa zostali ekspatriowani do Czechosłowacji, miejscowi Ukraińcy mówili: "Czechi na sobakach pryichały i na sobakach poidut". Zburzony podczas działań frontowych Kupiczów został odbudowany, ale w niczym nie przypomina zasobnej, dobrze zagospodarowanej czeskiej osady. Na miejscu spalonej cerkwi na postumencie stoi popiersie Szuchewycza - "Czuprynki", zbrodniarza, współodpowiedzialnego za ludobójstwo minimum 200 tys. Polaków, wielu tysięcy Ukraińców i osób innych narodowości: Rosjan, Czechów i Ormian. Organizatorem zjazdów Czechów Wołyńskich jest pani Mirosława Żakowa, mieszkanka Pragi, i pan Waclav Kytl, mieszkaniec Mostova. W 2004 r. w Krasnym Dvorze zorganizowali wystawę, na której m.in. prezentowano szlak bojowy 27. Wołyńskiej Dywizji AK, wydawnictwa, fotografie dowódców i odznaczonych Czechów - kombatantów Polski Walczącej. Czesi organizują wycieczki na Wołyń, historię przekazują młodym, na cmentarzu w Zasmykach składają wiązanki kwiatów, zapalają znicze na zbiorowych grobach pomordowanych Polaków i mogiłach poległych żołnierzy obrońców. Czescy uczestnicy polskiego Ruchu Oporu są zapraszani na zjazdy kombatantów 27. Wołyńskiej Dywizji AK, podczas których wracamy wspomnieniami do czasu upadku cywilizacji, czasu wspólnej walki o przetrwanie i dramatu polskich Kresów Wschodnich. [3]

Więcej :

1]  Czesi z Wołynia -  http://www.nto.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20110409/REPORTAZ/765105286

2] ILUSTROWANY PRZEWODNIK PO WOŁYNIU    Ł U C K  1 9 2 9   dr Mieczysław Orłowicz - http://wolyn.ovh.org/ippw/ludnosc.htm

3] Wołyńskie losy Czechów - Monika Śladewska w  wydaniu 28/2010 Tygodnika Przegląd

http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/wolynskie-losy-czechow

4] POŻOGA Walki 27 Wołyńskiej Dywizji AK ? Józef Turowski

5] WOJENNE WICHRY  - Henryk Kata Wydawca: Urząd Miasta Otwocka 2001 r.     Nakład 200 egz.

6], PRZYJACIELE Z WOŁYNIA- Feliks Budzisz- http://www.cracovia-leopolis.pl/index.php?pokaz=art&id=1039

**Konsola diagnostyczna Joomla!**

**Sesja**

**Informacje o wydajności**

**Użycie pamięci**

**Zapytania do bazy danych**

**Pliki językowe z błędami**

**Wczytane pliki języka**

**Nieprzetłumaczone frazy języka**