**Drukuj**
**Kategoria: ROOT**
**Odsłony: 2845**

Jako żołnierz łączności, telefonista, miałem możliwość przebywać w pobliżu i czasem obserwować nieśmiało Pułkownika ( chodzi tu o płk. "Oliwę"  - B.S). On mógł mnie nie zauważać, widział raczej słuchawkę telefonu, który mu podawałem niż r ęk ę i postać żołnierza. Słyszał tylko słowa przekazywanych meldunków. Bezpośredni ą służb ę przy sztabie pełniłem zaledwie kilkakrotnie, dopiero podczas kwietniowych walk. Ostatni raz owego tragicznego, 18. dnia kwietnia 1944 roku. (...) Po północy z 17. na 18. kwietnia sierżant ?Kabel? wyznaczył mnie do służby. Pojechaliśmy wozem. Było nas (oprócz woź- nicy) trzech: ?Babinicz?, ?Kulas? i ja, czyli ?Kotwica?. Po drodze mieliśmy małą przygodę, bowiem w ciemnościach razem z wozem zwaliliśmy si ę do rowu. Nic nam si ę nie stało, nawet nas to trochę ubawiło. O wczesnym świcie zameldowaliśmy si ę w gajówce u oficera dyżurnego. Zmieniliśmy dyżurującą dot ąd grup ę żołnierzy łączności . Był dziwny spokój, ale nie trwał długo. Gdy tylko słońce pojawiło si ę nad horyzontem, gdy wszyscy byli już na nogach, nastąpił silny nalot kilkudziesięciu chyba samolotów. Nadlatywały falami. Nie był bezpośrednio skierowany na polan ę i gajówkę, lecz na znajdujące si ę w niewielkiej odległości na skraju lasu nasze wczorajsze, jak si ę później okazało, opuszczone już i przeniesione dalej stanowiska. Gwizdy i wybuchy bomb przygwoździły wszystkich do ziemi, bez względu na rang ę i funkcję. Kilka bomb spadło też na polan ę, ofiar ą których był tylko koń i okna w gajówce. Po nalocie i pobieżnym uporządkowaniu domu, po sprawdzeniu działania linii, siadłem w kącie obszernej sieni i odbierałem strzępy meldunków, przekazywałem je jednemu z oficerów a raz nawet samemu Pułkownikowi. I teraz opowiem o tym, czego nikt nie wspomina, bo nie był świadkiem ani uczestnikiem, a w natłoku zdarzeń nie zwrócił na niego uwagi, bo nie był on z kategorii tych najważniejszych. Jest to fakt autentyczny, który szczególnie utkwił mi w pamięci. W jakiś czas po nalocie wyszedł Pułkownik i rozkazał założyć dodatkowy telefon na południowo ? wschodnim skraju polany, gdzie obok niewielkiego garbu terenu porosłego starodrzewem znajdował si ę schron, prawdopodobnie zbudowany jako kryjówka dla ostatnich mieszkańców gajówki. Odległość była nieduża, na około pół bębna kabla, wykonanie jego rozkazu trwało zaledwie kilka minut. Zostałem przy tym aparacie, na poprzednim stanowisku zastąpił mnie ?Babinicz?. Wkrótce po zameldowaniu o wykonaniu rozkazu przyszedł do tego miejsca Pułkownik z kilkoma żołnierzami ochrony. Zajęli oni stanowiska wokół. Świeciło słońce. Pułkownik poważny i zamyślony położył si ę na jakiejś derce i odpoczywał. Czułem si ę bardzo skrępowany pozostając sam na sam z dowódcą, pomimo że byłem oswojony z przebywaniem w pobliżu oficerów. Wtedy Niemcy rozpoczęli nękający ostrzał artyleryjski. Co kilka minut spadały na polan ę pociski wyrzucając w górę czarne pióropusze dymu i wołyńskiej ziemi. W międzyczasie przeszła obok nas i rozłożyła si ę na najbliższym wzniesieniu grupa radiowców (których przez złośliwość nazywaliśmy ?radiotami?) ze swoją radiostacją krótkiego zasięgu nazywaną ?plecakową?, otrzymaną w ostatnim zrzucie. Prawdopodobnie wypróbowywali jej działanie. Gdy rozpoczęli swoją pracę, niebezpiecznie blisko spadło kilka pocisków. Po chwili znowu. To zaniepokoiło Pułkownika, ale znał przyczyny. Ożywił si ę i kazał mi przepędzić radiotów na większa odległość. Rozkaz wykonałem natychmiast, może nawet zbyt skwapliwie. Widząc moje zaciekawione spojrzenie uśmiechnął si ę i wyjaśnił zasady namiaru radiowego prowadzonego przez artylerię. Przedtem spytał si ę, do jakiej szkoły uczęszczałem a gdy powiedziałem, że do technicznej, to objaśnienie o namiarze miało jakby charakter krótkiego wykładu. Wtedy nastąpiło prawdopodobnie chwilowe odprężenie u Pułkownika. Śmiał si ę, gdy po każdym jego odezwaniu si ę do mnie, zrywałem się i prężyłem służbiście. Potem rozkazał mi nie wstawać, co ja oczywiście zrobiłem, ale siedziałem sztywno. Jak długo to trwało, trudno powiedzieć, dla mnie, chociaż byłem zaszczycony swoją przypadkową rolą, chyba bardzo długo. W tym czasie było kilka telefonów, które osobiście odbierał Pułkownik, maj ąc aparat w zasięgu ręki. Potem zaczął mnie zupełnie niesłużbowo rozpytywać o rodzinę, szkołę, zamiary na przyszłość. Powiedziałem, że ojca nie ma od 1940 roku, matka z siostrami w oblężonym Kowlu, że po ukończeniu szkoły chciałbym si ę dostać do marynarki wojennej, o harcerstwie. Pytał, jacy są chłopcy w kompanii łączności. Powiedziałem, że przeważnie koledzy ze szkół średnich, w większości kowelanie. Wtedy Pułkownik zastanowił si ę i powiedział, że jak się troch ę uspokoi, to może zorganizuje szkolny pluton łączności coś jakby leśnej podchorążówki. Bardzo mnie to ucieszyło i czułem si ę jakbym otrzymał awans. Potem dostąpiłem zaszczytu, który do dziś uważam za jeden z największych, jaki mnie spotkał w życiu. Pułkownik pokazał mi fotografię żony i córeczki. Chyba ostatni raz patrzył na te ukochane twarze. Ten niezwykły epizod musiał si ę skończyć. Pułkownik wrócił do gajówki, telefon zwinąłem i siedziałem gdzieś w kącie podwórza razem z innymi telefonistami. Niebo zaciągało się chmurami. Co było później, opisuje wiele osób ? mjr ? Żegota?, Turowski, por. lekarz ?Gryf?, por. ?Sokół?. S ą zgodni i ja też tak zapamiętałem moment odjazdu Pułkownika. Byłem przecież jednym z tych żołnierzy, którzy odebrali i wykonali rozkaz przebudowy linii telefonicznych. (...) Wpatrywałem si ę w odjeżdżaj ącego Pułkownika i zdawało mi si ę, że mnie zauważył i nawet si ę uśmiechnął. A może to tylko w mojej wyobraźni? Wieczorem na północnym skraju polany składaliśmy do żołnierskiego grobu Pułkownika i dwóch jego obrońców. Stałem za plecami niewielkiej grupy żegnaj ących go oficerów i żołnierzy. Nie kryjąc się płakałem jak bóbr. W głowie miałem zamęt i jak z pękniętej płyty gramofonowej słyszałem powtarzające się słowa: ... w głuchej puszczy przed chatką leśnika ... , w głuchej puszczy przed chatką leśnika ... , w głuchej ... Jeszcze raz miałem zaszczyt być z Pułkownikiem; 20. listopada 1989 roku osobiście wyjmowałem z wołyńskiej ziemi święte jak relikwie doczesne szczątki tego wielkiego Żołnierza.

Fragment  wspomnień: Eugeniusza Rachwalskiego ? Ps. ?Kotwica? zatytułowanych :

>>KARTKI WYDARTE Z ŻYCIORYSU << wyszukał i wstawił.B. Szarwił

**Konsola diagnostyczna Joomla!**

**Sesja**

**Informacje o wydajności**

**Użycie pamięci**

**Zapytania do bazy danych**

**Pliki językowe z błędami**

**Wczytane pliki języka**

**Nieprzetłumaczone frazy języka**