Stanisław Nikoniuk ps. „Jantar”: Dywizja idzie w kierunku Bugu – ostrożnie, chociaż przez dosyć pewny teren. Strefa frontu pozostaje z tyłu – coraz dalej. Z przed przedbużańskiego lasu odchodzi z kilkoma ludźmi ksiądz Rafał. Opadł z sił. Musiano go prowadzić pod ręce. Paweł słyszał od kogoś potem, że przeprawiono go przez Bug z powodzeniem, że był następnie w Lublinie. Co się z nim dalej zdarzyło – nikt nie wie. 9 czerwca jest dniem ostatniego postoju 27-ej po wschodniej stronie Bugu. Od partyzantki sowieckiej wiadomość: Na Zachodzie otwarto drugi front przeciw Niemcom. Tego dnia leje ciepły rzęsisty deszcz, z trudem dają się podtrzymać ogniska. Tej nocy kończy się trwanie formacji wołyńskiej na Wołyniu i Polesiu. Z nadejściem nocy oddziały przechodzą brodem Bug. Jest to znowu przejście z lasu do lasu. Już w zabużańskim przeczekują dzień – nocą odskoczą dalej. Głodno jest nadal w oddziałach, więc przed nocnym marszem o zachodzie słońca wychodzi wielka gromada ku najbliższej wsi z torbami i workami. Paweł, jak zwykle – z nimi. Idą przez łąkę. We wsi, której zabudowania widnieją nad dorodnymi łanami zbóż na pewno nikt taki, jak oni nie gościł - spodziewają się wielkiego obłowu. Gromada głodnych jest już cała na łące i wtedy ode wsi bije strzał karabinowy, a za nim całe serie broni maszynowej. Tłum pada na łąkę i chyłkiem wycofuje się do lasu. Tak więc piechotę wołyńską wita pierwsza wieś za Bugiem – ogniem granicznej żandarmerii. Gromada rozbiegła się po swoich kompaniach, te już wychodzą na skraj na stanowiska i zaczynają odpowiadać żandarmerii. Walka trwa krótko, może z kwadrans, lecz trafiony w sam środek czoła erkaemista Wiatr, brat Drzazgi, zostaje już w tym lesie, pochowany tam, gdzie leżał przy erkaemie. Nocą oddziały odsadzają od granicy pośpiesznym marszem dobre 25 kilometrów i wchodzą nareszcie w strefę zupełnego spokoju. m Pierwsze polskie wsie. „Wspaniale smakują pytlowe kluski z mlekiem” – notuje Paweł. „Powraca chęć do mówienia. Dowcipkujemy z gospodarzami zjadając ich kolację”. Nocą widać daleko smugi reflektorów przeciwlotniczych, słychać bombardowanie. Gdzie? Łuków? Biała Podlaska? Oddziały stoją po parę dni po różnych wioskach, wreszcie pułk kowelski lokuje się w lesie pod wsią Romanów. Życie garnizonowe, strawa z kotła. Kapitan Hruby uśmiecha się widząc, iż Paweł obciąga kożuch i poprawia pas zanim zamelduje, że w polu obserwacji wszystko w porządku. Następny długi postój przypada we wsi Uścimów. Trwa cały miesiąc. Najbliższe miasto Ostrów Lubelski. Wyróżnienia w zapiskach Pawła doczekały się z kolei nie bitwy i przemarsze, ale co jak smakuje. Na tle poleskiego głodu ileż zyskały te treści na znaczeniu. Uścimów jest na tle lasu szackiego kopalnią dobrobytu. Mleko, pierogi, masło, biały chleb – pałaszują to wszystko żołnierze, szybko wracają do równowagi fizycznej. Duchową odzyskają nieprędko. W rubryczce kalendarzyka przy dacie 29 czerwca zapis: „Dziękczynienie Bogu za opiekę. Spowiedź i Komunia Święta. Ogólny płacz podczas kazania”. Popłakała się piechota wołyńska w uścimowskim kościele. Nieliczni tylko nie poddali się mocy gorącego dziękczynnego kazania księdza Prawdzica – w ich liczbie zacięty, małomówny Kogut. – To mnie nie bierze – rzekł do Pawła. A przy kolejnej dacie w kalendarzyku, 30 czerwca, niemiecki wyraz „Entlausung”. Jest to dzień odwszenia. I odniemczenia niejako. Powrót do własnej skóry dzielonej z wszami przez tyle miesięcy. Przywieziono niemiecki aparat polowy – beczkę-piec. Chłopcy pościągali odzież, przeleżeli w stodole, po zasiekach na słomie, czas obróbki chemicznej i wkrótce wdziali odzież już inną. Tak! To był aż nader ważny moment, by go zanotować. Entlausung. Koniec plagi! Dokładnie 30 czerwca 44 roku w lubelskiej wsi Uścimowie. Piechota powoli wraca do sił. Następują reorganizacje, mnóstwo ich było począwszy od bitwy pod Jagodzinem, ustala się garnizonowy tryb życia, jest więcej zbiórek, trochę szkolenia. Nic jednak nie zmieni partyzanta w normalnego żołnierza, dopóki nie ubierze się go w mundur, a z umundurowaniem nadal jest fatalnie. Są tylko skąpe przydziały ofiarowanej przez ludność bielizny, trochę butów, mydła i papierosów. Są i awanse. Paweł zostaje starszym strzelcem. Koguta, który ma ładny charakter pisma dowódca kompanii – znowu Olszyna – bierze na pisarza. Zapoczątkowana jest ewidencja, według imion i nazwisk, ale już do końca istnienia dywizji żołnierze posługują się całym lasem i całym zwierzostanem pseudonimów – zżyli się z tymi nazwami. Niemal wszyscy z drużyny Pawła awansują do stopnia starszego strzelca i jest to awans zasłużony bardziej niż późniejsze stopnie oficerskie wielu z nich. Koszarowego obycia ani wyglądu chłopcy nie mają – mają jednak obycie z ciężkim partyzanckim wojennym trudem. Napływają miejscowi ochotnicy, liczebność dywizji rośnie, podejmowane są tu i ówdzie napady na posterunki niemieckie, na magazyny – przynoszą w zysku bogaty łup. Dowódcą plutonu w kompanii Pawła zostaje plutonowy, który przeszedł do wołyniaków z jakiegoś oddziału AL. Owo AL jest dla nich czymś tak niepojętym, że aż śmiesznym. AL? A cóż to za wojacy? Kto to wymyślił i po co? Wołyniacy uważają się za zgonione, wycieńczone, licho odziane – to prawda – ale za jedynie prawdziwe wojsko polskie. Na Wołyniu nikt o czymś takim jak AL nie słyszał. Co to za dziwoląg? Czy nie wystarczy tu ludziom jednej nazwy jednego wojska – Wojsko Polskie? Nie rozpytują jednak w tej sprawie nikogo ze starszych dowódców. Sądzą, że to jakieś nieporozumienie, które się niedługo wyjaśni. Jednakże ów problem rośnie. Okazuje się, że na Lubelszczyźnie są jeszcze oddziały BCh, jest jeszcze jakaś GL… Nie! Za trudne to wszystko na głowy wołyńskich strzelców. Niech sobie z tym radzą oficerowie. Strzelcom należy się teraz długi odpoczynek
Źródła:
Akcja "Burza"-krwawe walki 27 WDP AK na Wołyniu. O wolność i niepodległość Polski na Wołyniu, Polesiu i Lubelszczyźnie – Roman Domański
Niepublikowane wspomnienia Stanisława Nikoniuka, udostępnione przez córkę Magdalenę Wawer.