Do wolonatriuszy

Poszukujemy wolontariuszy do prowadzenia na FB tematycznych fanpage. Zgłoszenia ślijcie na adresy z zakładki "Napisz do nas".

Szlak bojowy 27 WDP AK

 

Dołacz do akcji

Logowanie

W marcu 1943 roku Ukraińcy urządzili napad na Horochów na Polaków i Niemców. Niemców było trzech, co siedzieli w gimnazjum zabarykadowani uzbrojeni i w oknach worki piasku. Jak pojawiły się strzały, to ludzie co mogli uciekali do domów murowanych. Zamykali się, a inni do kościoła do plebani, bo była murowana, a obok gimnazjum, to do Niemców, bo wiedzieli, że Niemcy maja broń i auta pancerne, to tam tylko będzie można obronić się. Całą noc była taka wojna, że coś strasznego i my pobudziliśmy się, co się dzieje? Poubieraliśmy się i wyszliśmy pod taki żywopłot i patrzymy, a mieliśmy do Horochowa trzy kilometry. My na pagórku, a Horochów na dole i cały czas bitwie przyglądamy się i sąsiedzi przyszli do nas, bo każdy taki strwożony, co to będzie, jak Ukraińcy zdobędą Horochów, to nam już będzie ?kaput?. Słyszymy: hura, hura.

Tyle tej okropnej dziczy najechało, bo jedni bić, drudzy rabować. Z workami lecieli rabować Żydów, a teraz na Polaków. Strach nas ogarnął okropny, kilka pożarów było widać, było pełno tego tłumu ludzi i tak trwało do trzeciej po północy. Wtedy Niemcy i Polacy, jak wsiedli do aut pancernych, jak pojechali przez miasto, jak zaczęli siec z maszynowych karabinów, jak ruszyły działa, to Ukraińcy uciekali, że aż miło było patrzeć. Mieszkaliśmy przy drodze traktowej, to widzieliśmy wszystko, jak szli, jak uciekali, ale w ukryciu obserwowaliśmy to wszystko, nie można było im się pokazać, bo by się na nas rzucili już wtedy. Rozpędzili tę bandę i był jakiś czas spokój. Było dużo Ukraińców zabitych, co nie zdążyli ich zabrać, Polacy byli uradowani, że obronili miasto i uważali, że jakiś czas będzie spokój. Bandyci nie dają jednak spokoju, w nocy biją, palą. Mąż jest na warcie, to widzi, gdzie, w jakim kierunku się paliło i czasami widać, jak czerwone rakiety wyrzucają do góry na ratunek, a tu patrzymy się bezradnie i nie możemy nic pomóc. Po jakimś czasie, zeszedł miesiąc kwiecień, maj, w czerwcu słyszymy, że Ukraińcy nabierają siły i chcą ponownie uderzyć na Horochów, bo wiedzieli, że tam są dwa magazyny broni. Któregoś tam popołudnia przychodzi do nas Ukrainka i mówi, że ona przyszła od sztabu ukraińskiego do nas, abyśmy wyprowadzili z Horochowa do siebie na Janinę (bo tak nazywała się nasza kolonia polska) księdza proboszcza Pozyrewicza i Jędrachowicza, bo to dobrzy ludzie, my nie chcemy ich zabić, a szykuje się napad na Horochów ponownie. Teraz to już nie damy się, mówi Ukrainka. My mówimy: no dobrze, my im powiemy, a czy oni nas posłuchają? Przecież każdy ma swój rozum. Proszę was, nagabuje Ukrainka, aby ich wyprowadzić z miasta, bo szkoda ich. Dreszcze ze złości przeszły po żyłach na tą jej mowę, ale to dobrze, wiemy przynajmniej, że na Horochów ponownie napaść szykują. Wtedy daliśmy znać do wszystkich Polaków i do księdza, i Jędrachowicza, tego naszego tłumacza, o takiej rozmowie z Ukrainką, która wyrażała litość nad nimi. Uśmiali się pod wąsem i pomyśleli, co za podstęp szykują Ukraińcy, no ale dobrze, że wiemy, że szykują. Jak ona to oznajmiła, namyślaliśmy się, czy by nie uciekać do tego miasta, jednak tam bezpieczniej. Ale jak to w gospodarstwie, ciągle jest coś do roboty, choć ręce opadają i nic nie chce się robić, ale rodzice męża w nic nie wierzą, tylko w robotę i koniec. Nie ma pomyślunku o odejściu dobrowolnie z gospodarstwa. I tak jeszcze przeszło dwa tygodnie. Mąż w nocy wartuje i opowiada nam gdzie się pali, gdzie rakiety wylatują. W nocy przeważnie ruskie samoloty na lasy przylatują i dla partyzantów broń i żywność zrzucają. To wszystko działo się pod okiem naszym, bo las był o jakieś cztery kilometry od naszej kolonii Janiny, ale to nas nic nie ratowało, ciągle zasmucone serce, niepewne dnia, ani godziny. W mieście przygotowania do napadu robią przy głównych ulicach i w kościele CKM ustawili. Jednym słowem przygotowania takie do obrony konieczne. Jest niedziela 11 lipca, pojechaliśmy do kościoła do Horochowa i zaprosili nas znajomi na chrzciny, więc poszliśmy na te chrzciny. Jeść jest co, pić też, ale nas to jakoś nic nie cieszy, taki smutek i ciężar na sercu, robi się wieczór, a nie chce się jechać do domu z miasta. Wyszła ogromna chmura, zlał deszcz ulewny i ja mówię do męża, że nocujemy tu u nich, a mąż mówi: koniom nie mam co dać jeść, jedziemy do domu. Pojechaliśmy i z nami zabrali się nasi kumowie Apolonia i Kajetan Strepowie, oni dwa dni temu wyrwali się podstępem od bandytów ukraińskich z wioski Wielkiej Swiniuchy. Przyjechali do nas w czwartek i byli do niedzieli, a w niedziele pojechaliśmy razem na chrzciny. No i podstępem jakim? Otóż kum miał w Swiniuchach duży młyn. Jak przyszli bolszewicy to mu ten młyn zabrali, a jego wypędzili z młyna, a jak przyszli Niemcy, to kazali właścicielom wrócić do młynów. Pojechał z żoną i dzieckiem. Młodzi, dopiero niedawno po ślubie, no i tam w swoim młynie pracował z rok czasu, a potem jak te bandy rozhulały się, to mu jakiś Ukrainiec doniósł, że dzisiaj jest święto ukraińskie Piotra i Pawła i w cerkwi popi święcili noże, siekiery, kosy, sztylety na pohybel dla was. Kajetan, mówi do niego, chodź do domu i powiedz to mojej żonie. On mówi, że do domu nie może iść, a do młyna przyjechał, i że zaraz ucieka a i wy uciekajcie. Podjechał Ukrainiec takimi fajnymi końmi do młyna i Strep mówi do niego: wiesz co, zawieź mi żonę i dziecko do Markowicz tam do doktora, bo dziecko chore, dam ci za to dwa worki mąki luksusowej. A wtedy Niemcy zakazali mleć mąkę luksusową, tylko na razową, czy to żytnią, czy to pszenną. Ukrainiec się zdumiał, ale pobiegł do baby swojej i powiedział, że wieczorem wróci, no i zawiózł mąkę do domu, a Strep kazał żonie wziąć dziecko z kocykiem i wyjść kawałek za wioskę. Polcia tak zrobiła, a za chwilę Kajetan, mąż jej podjechał z Ukraińcem końmi i usiadła Polcia z dzieckiem na wóz no i jadą, ale Kajetan widząc zmieszanego Ukraińca mówi: ja tu pod górę wyjadę i wrócę. Ukrainiec podciął konie batem i jadą. Wyjechali pod górę to Kajetan mówi do niego: słuchaj, ja pojadę i z tobą wrócę, będzie ci weselej jechać w nocy. No i to dobre, mówi Ukrainiec i podciął tak konie, że szły jak strzała niecałe dwie godziny 30 km. zjechali. Przyjechali do nas, a my akurat mieszkaliśmy od tych Markowicz o dwa km i należeliśmy do tej wsi do sołtysa. Ukrainiec, że tylko do Markowicz, a my mówimy, to już my zawieziemy do doktora i postawiliśmy litr bimbru, dobrej jajecznicy i kiełbasy. Ukrainiec popił sobie fest, ciemno już było jak pojechał, ale sam. Odjeżdżając mówi do Kajetana, że ja wam dziękuję za mąkę, ale i wy dziękujcie i mnie za to, że was przywiozłem taki kawał drogi. Pożegnaliśmy Ukraińca i pojechał, a odjeżdżając mówi, że on w niedziele przyjedzie tu popić jeszcze, a my nic, to przyjeżdżaj, ale w myśli mamy, może przyjedzie z jakąś bandą, wie, gdzie przywiózł was, to przyjedzie wymordować. Ale wola Boga. Mężczyźni idą wartować na noc, a my śpimy i tak do niedzieli. Jak już wspomniałam, na chrzcinach byliśmy i przenocowaliśmy wszyscy w domu, bo lał w nocy taki ogromny deszcz, że nie było jak wartować. Ach, mieliśmy wielkie szczęście, że naszą kolonię Janinę Ukraińcy wtedy nie okrążyli, bo byśmy nie mieli gdzie uciekać. Jakie wielkie szczęście od Boga Najwyższego, że nas nie okrążyli, bo byśmy wszyscy zginęli, bo broni nie było żadnej. Coś dwa karabiny mieli Baranowskich chłopaki i to koniec. Przenocowaliśmy z niedzieli 11 lipca na 12 lipca, to jest poniedziałek. Rano, po wielkim deszczu wstaliśmy, powyprowadzaliśmy krowy na pastwiska. Jemy śniadanie, a tu przychodzi człowiek do nas zmoknięty, zroszony, bo polami szedł i mówi: co wy państwo żyjecie? A zobaczył, że krowy się pasą to myśli, że Janina żyje jeszcze. A znał Wolfów z widzenia to wstąpił. A ja podniosłam się z krzesła i mówię: a co się stało? A on dopiero mówi, że krew się leje, a my siedzimy w domu. Uciekajcie, mówi, jesteśmy okrążeni. Wczoraj w Porycku w kościele zamordowano 180 osób, niewinnych ludzi, a proszę, Zagaje się palą na Postomyckiej Kolonii, karabiny ruskie bębnią. O Jezu, jak my wszyscy skoczymy z miejsca, jak rzucimy się, gdzie i jak uciekać. Ja wyszłam za stodołę, wlazłam na stóg słomy, bo z podwórza nic nie widać, bo duży sad owocowy i patrzę, a tu rzeczywiście z lasu w kierunku Zagaj pali się, kłęby dymu wychodzą coraz to większe, a tu z Postomyckiej Kolonii to rzeczywiście słychać maszynowe karabiny ruskie, a my szczególnie znaliśmy ich głosy.

 

Ucieczka do Horochowa.

Zeszłam prędko z tego stogu i krzyczę: zaprzęgaj konie i traktem uciekajmy do Horochowa, bo jest droga przez wieś, ale tu trzeba wieś ominąć. Zanim mąż konie założył i rzucił rzeczy, worki mąki, słoniny, to ja za dziecko i przez pola w zbożu przeszliśmy na drogę traktową i mówię do męża, że Domciu, słuchaj, czy nas nie będą strzelać, to jedź ta drogą. Ale my idziemy, mamy obawę, że żydowskie magazyny może są obsadzone karabinami maszynowymi. Ale przychodzimy i nic, no teraz na pagórku gospodarstwo Ukraińca. Przychodzimy i nic. Teraz najgorzej przy cerkwi ruskiej przejść. Przechodzimy, jakoś nikt nie strzela i tak doszliśmy do Horochowa i zaraz na plebanię do księdza z wiadomością, co się stało w Porycku w kościele wczorajszego dnia. Przychodzimy, ja z dzieckiem dwuletnim Gabrysiem i Strepowie, ci ze Swiniuch na plebanię jednym tchem, a tu już są ludzie pobici, ranni, uciekinierzy z Zagaj i Poluchna. W kościele w Porycku, to jedna pani zdążyła w synem 7-letnim schować się za ołtarz św. Antoniego i była świadkiem całego męczeństwa tych ludzi. Banderowcy weszli do kościoła podczas sumy, zabili księdza sztyletami, a ludzi granatami rozrywali, a kto jęczał ranny, to dobijali sztyletami i kolbami karabinów. Ach, jak ludzie jęczeli i dusili się z tego dymu. Pani Żmucka opowiadała, bo to ciocia mojej bratowej, że ona z tego dymu nie mogła wytrzymać, ale przyszło jej do głowy, żeby siusiać do chusteczki od nosa i przykładać dziecku do buzi i sobie, i tak mogli oddychać, bo inaczej byliby podusili się z tego dymu od granatów. To był świadek naoczny, że tak ludzie 3 dni konali, a krew z kościoła lała się po schodach. Pani Żmucka z parafii Poryck w nocy wyszła po cichutku i ogrodami, polami do lasu. W lesie przebyła dzień, a w nocy dostała się do majątku Koniuchy, gdzie byli Niemcy i ci przywieźli ją do Horochowa i ta pani miała co opowiadać swoim dzieciom i wnukom. Była okazja z nią się spotkać na weselu u jej siostrzenicy w roku 1967 k/Bydgoszczy, to ona na żywo zaczęła nam opowiadać. Ja sama wprawdzie zaczęłam, żeby ona nam coś opowiedziała, tę prawdziwa historię Polski, aby młode nasze dzieci posłuchały. To tak dzieci z zainteresowaniem słuchały, że stoły uginały się od jedzenia, a my tak się zagadywaliśmy tymi wspomnieniami, że do łez doszło. Słuchały dzieci, słuchała młodzież i słuchali goście, co na Pomorzu żyją i o tym nie słyszeli. My to opowiadaliśmy przy każdej okazji, ale kto tego nie przeżył, to nie wierzy. Uciekliśmy do miasta, jesteśmy na plebani, opowiadamy co słyszeliśmy i trwożę się, bo męża nie ma jeszcze, ale mąż przyjechał i chce jeszcze jechać na noc do domu. Oj, ja w prośbę i jakoś został, ale rano wziął kogoś z karabinem i pojechał. Ja tu drżę ze strachu, choć to trzy km, ale wieś ukraińska dzieliła od miasta. Pojechał, bo rodziców nie przywiózł, gdyż rodzice wczoraj nie chcieli jechać. Żal im było zostawić swoją pracę i dobytek. Oni nie wierzyli, że tak może być, ale tą ostatnią noc nocowali w polu w życie i słyszeli jak strzelają, jak pali się dookoła, to dopiero uwierzyli, że banda jest i jak mąż przyjechał to wziął trzy krowy, do wozu przywiązał i z ojcem przyjechał, a ja krzyczę: a babcia gdzie? A przyjdzie przed wieczorem, bo maciora uprosiła się, to mama da jej pić i jeść, krowy podoi i przyjdzie. O Jezu, zaczęłam krzyczeć na męża, udało się uciec, to ty mamę pchasz do bandytów? Tyle rodziny jej wymordowano na Poluchnie, na Zagajach, a ty mamę zostawiłeś bandytom. Wykrzyczałam się, wzięłam dziecko na ręce, zaczęłam płakać, tulić Gabrysia do piersi i wołać: babcia, babcia. Czekamy, obiad i wieczór się chyli i babci nie ma, a my tu wszyscy na plebani w strachu, że jechał i szczęśliwie przyjechał, a babcię zostawił jeszcze w domu. Mąż zamartwił się głęboko. Dziadek posmutniał i bez tchu czekamy, a już szaro się zrobiło i mamy nie ma. Nareszcie mama wchodzi. O Boże, jestem. Siadła szybko na krześle. Ja do mamy dopadłam i chwyciłam za ramiona. Mamo, coś ty nam zrobiła, czemu nie przyjechałaś razem z nimi, mamo? Mama mówi: cicho, cicho, nie krzycz na mnie, bo ja wróciłam z tamtego świata. A widzi mama, a mama nie wierzyła w to, co się dzieje. I zaczęła opowiadać, że szła przez groblę do Skobełki, chciała powiedzieć takiej Ukraince, żeby poszła wieczorem krowy podoić i maciorze dać pić, bo ma małe prosiaki i jak wyszła na groble to z żyta (bo to było przed żniwami) wyszło 3 bandytów z karabinami, a mama idąc niosła w koszyczku lichtarze z krzyżykiem i Matką Boską, co będąc w Częstochowie w roku 1935 kupiła sobie na pamiątkę. Matkę Boską miała na wierzchu. Kiedy bandyci zatrzymali mamę, to pytali ją, gdzie idzie? Powiedziała, że idzie do tej chaty do Basztaichy, aby przyszła po prosiaki, bo już są duże i trzeba odłączyć od maciory. Oni tak popatrzyli na mamę i powiedzieli, że wróć do domu, a my pójdziemy do tej Basztaichy i powiemy jej. Jak tylko kazali wrócić, to mama szła ani się nie oglądając i czekała, kiedy jej w plecy strzelą, ale odeszła już daleko i oglądnęła się, stwierdziwszy, że nikt za nią nie idzie, skręciła w wjazd do jednego gospodarstwa. Siadła w żywopłocie, aby odpocząć z tego strachu. Posiedziała i nasłuchiwała czujnie. Nikt za nią nie szedł, to poszła w pole. Przeszła przez błota, łąki i weszła do ogrodów ukraińskich i dosiedziała do wieczora, a wieczorem posunęła się do miasta. Tyle narobiła nam zmartwienia, ale i sama widziała śmierć w oczach i uwierzyła, że bandy są i mordują. Jesteśmy na plebani. Ksiądz bardzo lubił ojca męża, no i dał nam pokoik, taki pół spiżarni, pół pokoju. Bardzo dobrze, bo blisko kościoła, to w razie napadu można się szybko skryć. Noc przenocowaliśmy, rano już na podwórku księżowskim dużo osób spotkaliśmy, które uciekły spod siekiery ukraińskiej. Z Zagaj i Poluchna uciekają do Horochowa, bo to najbliższe miasto powiatowe i parafia Horochów. Wszyscy kierowali się na plebanię, by dowiedzieć się co słychać i czy ksiądz jeszcze jest, bo oni byli trzy miesiące wartowali przez Ukraińców i nie wiedzieli, co się w Horochowie dzieje. Czy ludzie żyją, czy są w swoich domach, bo oni dolecieli do miasta w nocy, ale godzina policyjna, to bali się iść do plebani, która była w centrum miasta. Posiedzieli pod cmentarzem i przyszło siedem osób z Poluchna, co ich przez dzień przechował Ukrainiec, sześć osób w grochu, w pokosach leżeli i doczekali się nocy, a w nocy ich Ukrainiec przeprowadził przez rzekę i do pól księżowskich i stamtąd doszli do miasta. Była to rodzina Ostrowskich i Skawiński Józef, żona Hela z dwójką dzieci. Uciekali z pomocą Ukraińców i Muciewicz też z nimi przyszedł. Maniek Keller i Józef Kozarzewski nie zdążyli uciec przed rozstawionym frontem i usiedli w życie, i czekali na śmierć, ale Koziarzewski, chłop po wojsku miał jakiś pistolet i wystrzelił jak bandyci zbliżali się do nich i jakoś tak szczęśliwie, że ci odeszli od nich i poszli dalej swoim frontem do wsi, a przy nich postawili wartę, aby ich wziąć w trzy ognie. Bardzo się zmartwili, bo na koniach bandyci przyjechali i chcieli ich łańcuchami bić po głowie, ale Koziarzewski, jak wyjął swoją spluwę i chciał do nich strzelić, to oni w krzyk: aj, aj, aj; i uciekli. Ucieszyli się, że Koziarzewski odstraszył ich, choć wprawdzie nie miał czym strzelać, bo miał trzy naboje tylko i nie mogli uciekać, bo z tymi trzema nabojami, niedługo będą mogli się bronić. Siedzieli w życie i modlili się. Już na śmierć przygotowywali się i myśleli sobie, jak ich zamordują, czy pójdą do nieba i czy tam spotkają się ze swoimi. Maniek wiedział, że w jego domu zamordowano całą rodzinę. On jeden z dziesięciorga osób został żywy. Tak sobie siedzą i rozważają, ma się ku wieczorowi i może w nocy uda nam się uciec, tak sobie myślą, Bóg dał ogromny deszcz, taki ulewny deszcz z grzmotami i piorunami i straże, co ich wartowały to uciekły z tego wielkiego deszczu, a oni biedni mieli portki uszyte z niemieckiej pałatki, takiej, co szeleściła bardzo. Zdjęli portki i w majteczkach przylecieli do rzeczki, przepłynęli ją i podeszli pod cmentarz i siedzieli do świtu, bo bali się patroli niemieckich i na drugie rano znowu doleciały dwie osoby na plebanię, a to był męża mojego kuzyn. Bardzośmy się uradowali, zabraliśmy ich, nakarmili i lokowali po domach. Gdzie kto mógł to przyjmował do siebie i wspomagał, czym kto mógł, tych parę osób z Poluchna, a z Zagaj uciekali do Druszkopola do placówki niemieckiej, a stamtąd do Lwowa, kto tylko uciekł żywy. Napadli ich w biały dzień, całą noc wartowali się, a Ukraińcy ich wypatrzyli, że w dzień, to każdy zarobiony jest, to kosi, to w polu przy ziemniakach, to przy sianie. I tym całym frontem napadli w dzień o 12, a jak to w gospodarstwie, to krowy doją, to chleb pieką, to piorą. Ci śpią, co w nocy wartowali i tak zastali ich prawie bezbronnych. Kto zdążył chwycić za broń to odstrzeliwał się dobiegając do szkoły, bo tylko jedna szkoła była murowana, a ta reszta 120 budynków pod słomą, część pod blachą. Bandyci zaczęli mordować, palić, kto mógł, to do szkoły doleciał a tam było dwóch nauczycieli z rodzinami. Mieli broni dużo, ale na tyle, żeby obronić się to zabrakło. Siekli oni z tego murowanego budynku, ale cóż, jak się do nich dostali, to nikt żywy nie uciekł i taka liczba ludzi z Zagaj wyszła, że kto był w polu, to się uratował od strony lasu. Jak opowiadał Dominik Brocłow, że oni z żoną byli przy sianie jak posłyszeli strzały to od razu uciekli do lasu, a czworo dzieci w domu było i Ukraińcy zamordowali. Nikt nie spodziewał się, że taką niewinną krwią dzieci będą zdobywać Ukrainę. Siedzieli w lesie przez dzień, a w nocy do Druszkopola doszli i tam stała placówka niemiecka i ich przywiozła do Horochowa. Z Zagaj z 360 osób to 40 uratowało się, a reszta zginęła w strasznych mękach. Siekierami ukraińskimi rąbani byli ludzie na kawałki, a małe dzieciątka to za nogi i o ścianę, aż mózg wytrysnął, w taki okropny sposób mordowali. Jedni państwo mieli akurat malutkie bliźniaczki, jak weszli bandyci to mówią, że jednym rady nie mogą dać, a tu po dwoje jeszcze rodzą i za nóżki i o ścianę główką, aż główka pękła. Tak bestialsko mordowali na oczach żony męża i dzieci, a na końcu ją zgwałcili i zamordowali. Od czasu, jak zaczęły się te morderstwa jeszcze z wiosny, Ukraińcy, aby zjednać sobie niektóre wioski czy kolonie polskie, kazali dać na ich rzecz woły, kożuchy, masło. To wszystko szło na bandy do lasu i takie były kolonie koło Horochowa, co były zapewnione, że im włos z głowy nie spadnie. Kupowalce, bogata wioska licząca ze 40 gospodarzy i inne wioski, jak Buroczyce, Chołoniów, Musin, Lilówka pełno Polaków zamieszkiwało w tych miejscowościach. I z Kupowalec przyjeżdżają bryczką do Horochowa, do Chrztu Św. przywieźli dziecko, jeszcze z taką paradą i mówią, że u nich spokój. Dają Ukraińcom daninę i oni im zapewniają ochronę i każą, żeby nigdzie się nie ruszali. A my tu akurat jesteśmy na plebani i wszyscy do nich mówimy, że Poluchno, Zagaje są wymordowane i spalone, że tylu przyleciało rozbitków do Horochowa. Wszystko im opowiedzieliśmy i nakazujemy im, że jak pojedziecie to po drodze powiedzcie wszystkim, aby uciekali i to zaraz, nie zwlekajcie, bo jak rozprawili się z Zagajami i Poluchnem, to do was przyjdą i to jeszcze tej nocy, albo w dzień i mówimy im, że w Porycku w kościele zamordowali 180 osób, abyście nie zwlekali, tylko nocą jeszcze dziś uciekali. Wysłuchali strwożeni i pojechali. Zajechali do Buroczyc do dobrze znanego gospodarza Konopki i do tego, który jest pośrednikiem między nimi, a bandytami. Opowiedzieli mu, co widzieli i słyszeli i koniecznie nakazali mu, aby po Buroczycach dał znać wszystkim, aby uciekali i to dziś w nocy, a on mówi: czekajcie ja pójdę do nich do lasu i porozmawiam. Oni błagają go i mówią, że proszę tego nie robić, a on jednak poszedł do bandytów do lasu i powiedział im, co słyszał. Co to znaczy, że wy obiecujecie nam spokój, a czego na Zagajach i Poluchnie takie nieszczęście się zrobiło, że tyle zamordowanych Polaków i niewinnych dzieci, co to ma znaczyć? Bandyci wiele nie tłumaczyli się, powiedzieli na odczepnego, że to nie prawda i kazali mu iść do domu i nigdzie się nie ruszać i poszedł do domu. Zanim przyszedł z lasu do domu, to już była cała wieś okrążona, no i wtedy Konopko zobaczył swój ogromny błąd, że zgubił tylu ludzi. Bardzo dużo tamci uratowali, co z chrztem byli, bo oznajmili po drodze jadąc, każdemu po cichu mówili, że zaraz uciekajcie i dalej powiedzcie wszystkim, aby uciekali z Kupowalec. Na 50 gospodarzy połowa uciekła, a połowę zamordowali. Z Lilówki parę osób uciekło do Beresteczka, a Konopkę puścili Ukraińcy żywego, ale on rozpaczał, że przez niego tyle ludzi zginęło i sam niedługo zmarł. Jeszcze puścili famę do swoich rodzin, że Kupowalce są bezpieczne, to dużo tam przyjechało do nich krewnych, córek, które wyszły za mąż do innych miejscowości, że tu spokojnie to u swoich rodziców można jakoś przeżyć. Tak wszyscy bali się miasta, a miasta puste, po Żydach domy puste. Jaki to wielki błąd Polacy popełnili, że zawczasu do miast nie pouciekali i tak nikt nie korzystał z tych żniw, ani owoców. Wszystko przepadło i ludzie przepadli na zawsze i nawet nie zostali pochowani, tylko psy pojadły. Mojej kuzynki z Kniahynina k/Dubna jeszcze w kwietniu 1943 roku przyszli i zabrali męża z domu w nocy gołego prawie w piżamie i poprowadzili w kierunku Styru i żona biegła za nimi z płaczem, żeby jej oddali męża, a oni jeszcze szybciej biegli i mąż zobaczył, że już śmierci nie umknie. Mówił do żony: Janeczka, wróć do dzieci, ty musisz żyć dla dzieci, ja już padam ofiarą, Janeczko wróć. Ale ona z miłości do męża biegła za nim. Doszli do rzeki Styr. Za to, że ona na śmierć biegła razem za nim, to wzięli odcięli mu głowę i dali jej na ręce, a jego rzucili do rzeki Styr mówiąc, że niech ryba zje. A ona biedna przyniosła tę głowę do dzieci. Jedno miało 5 latek, a drugie 2 latka. Zbryzgana cała krwią męża, umyła, ucałowała ten swój skarb, zdążyła kupić trumnę i pochowała na cmentarzu, którego od tej pory nie oglądała, sama zdążyła uciec do Łucka. Takie to młodzi ludzie przeżywali okropności, a tyle wdów i sierot z tych lat, że nie do opisania.

Zleciało się do Horochowa około dwa tysiące ludzi, uciekinierów od siekiery ukraińskiej. Pozlatywali się chłopaki młodzi po 16-18 lat. Tacy jak Żukowski, Sawicki, Wereszczyński, Węgierski, Keller i wielu, wielu innych młodych chłopców i mężów, co im rodziny pomordowali, żony i dzieci. Nazbierało się tych ludzi z 300 osób, no i rada w radę z miejscową ludnością mieszkającą w Horochowie, co teraz będziemy robić? Z czego żyć, czekać napadu? Zebrała się cała kompania młodych chłopaków i poszli do ?Gibic?- Komisarza. Na szczęście Polak był tam tłumaczem, a Niemiec pochodził ze Śląska i po polsku rozumiał. Widząc ich przez okna, ten tłumacz Polak, p. Jędrachowicz, wybiegł na schody, stanął przed nimi i co chcecie tu mówić? A oni mówią: co Niemcy sobie myślą? Przyszli tu, wojnę prowadzą, a my mamy zginąć wszyscy? Tyle ludzi zginęło, a my tu w Horochowie, zbiegliśmy się niedobitki i lada godzina mogą napaść na Horochów i co wtedy, kamieniami mamy się bronić? Powiedz pan temu szkopowi, że jego szlag trafi, jak nie da nam broni. Jędrachowicz wysłuchał ich i przetłumaczył to Niemcowi. Wyszedł Niemiec na podwórko i popatrzył, że to wszystko takie młode, że broni nie widziało i że nie umie się z bronią obchodzić. Proszę, może kto z was służył w wojsku, czy w mieście są oficerowie, czy podoficerowie to niech wystąpią o zezwolenie na broń. A wszyscy zaczęli krzyczeć, że zaraz broń, bo za godzinę mogą napaść na miasto i nam będzie wszystkim kaput. Niemiec trochę rozumiał po polsku. Widział rozzłoszczonych Polaków i tłumacz przypomniał mu ten napad w marcu na Horochów i Niemiec powiedział, że trzeba wszystko skoszarować i oficerowie niech robią wykłady i ćwiczenia z tymi dziećmi. Wszyscy się chętnie zgodzili i kazał wydać broń z magazynu przy starostwie, z jednego magazynu, a z tego drugiego to w razie potrzeby, jakby napadli. Ale Polacy mówią: wszystką broń, bo jak napadną, to nie będzie czasu dopiero ładować. Niemiec machnął ręką i poszedł. Chłopcy już wiedzieli, co mają robić, zabrali broni tyle co trzeba, dwa auta pancerne, pełno maszynowych karabinów i zebrało się ich 300 chłopa, także swoimi pomysłami i tego tłumacza Jędrachowicza. Obstawili dookoła całe miasto karabinami maszynowymi i co 3 godziny zmieniali się z tej warty, a my bezpiecznie mogliśmy choć spać, bo w razie napadu to już mieliśmy czym się bronić. Siedzimy tak miesiąc i w końcu mówią, nie ma co siedzieć bezczynnie, trzeba jeść, a tu już nie ma co. Bandyci coraz to podchodzą pod Horochów, ale nie maja śmiałości, boją się, bo dowiedzieli się o tym, że broń dostaliśmy od Niemców. Niemcy na froncie przegrywali, to im już nie zależało, czy oni tę broń będą potrzebować, czy Polacy użyją jej na swoją obronę i ich przy okazji będą bronić, tak podsunął myśl Niemcowi Jędrachowicz i przypomniał znowu ten napad na Horochów. To był już wrzesień. Jędrachowicz sprowadził 120 chłopców uzbrojonych, gdzieś spod Przemyśla, na pomoc naszym do obrony w razie napadu, jeszcze więcej siły, aby było. Trzeba trafu, że ci wieczorem przyjechali ze Lwowa pociągiem, a w nocy Ukraińcy zapalili naszą kolonię polską Janinę. To kolonia na przełaj od Horochowa, 2 km. Cała Janina, 18 gospodarstw pali się, cały Horochów od blasku widać. Pobudził nas ksiądz i mówi, że Janina się pali, a teść Wolf wyszedł na dwór wlazł na kurnik i mówi: Boże, moja praca się pali. A ksiądz woła żeby uciekać do domu, dobrze się zamykać, bo to chyba napad będzie na Horochów. Pozamykaliśmy się i czekamy do dnia, nikt już nie zasnął, tylko czekali na napad. Ale jakoś Ukraińcy wyrzucali rakiety, ale nie podeszli. Rano ochotnicy z Samoobrony pojechali na obławę odstraszyć i pogromić tych bandytów. Bandyci byli przyszykowani, że z dobytkiem uciekali do lasu a w lesie pełno bandy, wsie puste, tylko starzy i dzieci pozostali, reszta wszystko do bandy w las poszło. Ochotnicy zaczęli strzelać, bić, a szli też frontem, jeden przy drugim przeszli przez Janinę, która dopalała się, a z żyta wyskoczyło trzech Żydów, co siedzieli u nas w stodole, a jak się paliło to oni wyskoczyli i od bandytów schronili się w zbożu. Żeby byli siedzieli to może by nikt ich nie zauważył, a oni wyskoczyli z żyta i któryś myślał, że to bandyci i ściął ich z nóg i tak się skończyła męka tych biednych Żydów, co tyle się umęczyli, a można już było ich zabrać do Horochowa, to by może przeżyli, a mieszkać było gdzie, straszna pomyłka. Ochotnicy poszli frontem na całe Markowicze, Porwańcze, Podberezie. Tak rozjuszyli się, że co napadli w ucieczce w lesie, to bili do zdechu, a w Markowiczach stał cały sztab ukraińskich bandytów. Wyłapali tych najlepszych asów bandytów i przypędzili do Horochowa. Ja z mężem jadąc z miasta końmi na Janinę zobaczyć, jak się tam spaliło (a 6 tygodni stały budynki wyrabowane, ale stały), a tu na grobli spędzili 30-tu bandytów, nawet z naszej wsi znajomi byli. Jak nas zobaczyli to: aj aj aj, Domciuniu ratuj nas. A mąż powiedział: a ty nas czemu nie ratowałeś, czemu zabiliście tyle ludzi na Zagajach i Poluchnie, czemu zabiliście moją babkę, która wam wszystkim pępki wiązała? Za lekarza wam była tyle lat; czemu zabiliście na Zagajach i Poluchnie tyle mojej rodziny, tyle bezbronnych ludzi? A któryś odzywa się z bandytów, że ich też dużo padło na Zagajach, a mąż mówi, że wszyscy wy zginiecie, bo jakim mieczem wojujesz, od takiego zginiesz i pojechaliśmy sobie do naszego gospodarstwa, obejrzeliśmy, wszystko spalone, tylko kotka siedzi na piwnicy murowanej. Przyleciała przez popioły i miauczy głodna, i kwoka z kurczętami wyszła w sadzie. Ta głodu nie miała, bo zboże dojrzałe, to sobie namłócili dzióbkami. Popatrzyliśmy, owocu nabrali, krowom lucernę nakosili i pojechaliśmy na plebanię. Mieliśmy 3 krowy, to można było się z biednymi podzielić mlekiem. Samoobrona wróciła z wypadu szczęśliwie, przyprowadzili bandytów do Horochowa i kazali położyć się twarzą do ziemi i zwoływali, aby przyszli poszkodowani i rozpoznawali bandytów i zezwolili im ich zabić ciężkim młotem w głowę. Wiele osób poszło, poznali bandytów. Jacek Keller poszedł, ciocia Ziemiańska poszła poznała bandytów, bo ona zaplątała się w dużym owsie, upadła i pod siebie podsunęła wnuczkę Marysię i jakoś bandyta przeszedł i nie zauważył ich, a ciocia ich widziała, jak oni zabijali jej córki z dwojgiem dzieci i wielu innych z Poluchna. To wszystko widziała sama, a wnuczkę zakryła fartuchem, aby nie widziała, bo by nie wytrzymała patrząc, jak matka ginie. A ja oczy, mówi ciocia, zamknęłam i czekałam, że zaraz i mnie zabiją, ale im Pan Bóg oczy zasłonił i tak zostałam. Jak była ciocia koło tych bandytów i poznała ich i tak chodziła koło nich i mówiła: Chryćko, czemu ty zabił moje dzieci, mego męża, zięcia, dwie córki, troje wnuków i starych Ziemiańskich dziadków? Czemuś zabił, co oni tobie zabrali, co oni ci byli winni? Mogłeś wszystko zabrać, a ich żywych zostawić, czemu tak zrobiłeś? Ryknął, że to nie on, tylko Ukraina ich zabiła. A wartownik mówi: pani Ziemiańska, niech pani weźmie ten młot i niech pani zabije tego bandytę. A pani Ziemiańska powiedziała mu: niech go Pan Bóg zabije, ja jego grzechy nie będę brała na swoją duszę i poszła z płaczem do domu. Płakała bardzo ogromnie za swoimi dziećmi, wnukami i mężem. Wielu oglądało i podobnie to zrobiło, nikt nie ważył podnieść tego młota na bandytów głowy. Leżeli tak do wieczora głowami do ziemi, a wieczorem byli tacy, co ich sprzątnęli, bo cóż innego było z nimi robić, na co zasłużyli, to dostali. Przykro nam było bardzo, że to nasi musieli to zrobić, ale na własną obronę to zrobili, tak, aby odstraszyć napad na Horochów. Co jakiś czas Samoobrona wyjeżdżała na wypady, aby przestraszyć ich, a do tego przywieźć żywność do miasta, bo tylu ludzi, jakieś pięć tysięcy, a samych Polaków uciekinierów w tym było dwa tysiące, to nie było co jeść, ani piekarni, ani pieniędzy, ani nie mieli się w co ubrać, ani czym palić, to jeździli do lasu po drzewo nawieźć ludziom, bo zima się zbliżała. Wiele też razy wyjeżdżali z bronią, bo już był oddział dobrze dozbrojony, to gdzie jeszcze siedział Polak przechowany w ukryciu u Ukraińców, to pojechali i przywieźli do Horochowa. Jakiś Ukrainiec, który pilnował, dwie rodziny Polaków dał znać do Horochowa, a to było 25 km od Horochowa i pojechali. Oni biedni, Baranowski Julek z rodziną, dwa tygodnie siedzieli w łodzi w trzcinach na jeziorze koło swego młyna i nikt nie wiedział, tylko ten ich młynarz przynosił chleb i mleko. W Horochowie mieli rodzinę, czterech braci. Jak pojechali do nich do Zahorowa i brat Baranowskiego, Tadzik, wołał ich dłuższą chwilę: Julek, Julek, wyjeżdżajcie łodzią, my po was przyjechaliśmy, ja Tadziu; przyjechaliśmy po was autem pancernym, wychodźcie. Chwile potrwało, zanim zrozumieli i po głosie poznali Tadzia i dopiero wyjechali z tej trzciny. Było osiem osób, trzy rodziny w takim strachu siedzieli w trzcinie, dwoje dzieci, a pani Baranowska spodziewała się dziecka drugiego, no i na tej łodzi zamarło w niej to dziecko. Prawie, że ona nie poszła za nim, bo przez dwa tygodnie nie odczuwała żadnych ruchów dziecka i jak tylko dowieźli ja do Horochowa, to od razu do szpitala i wywoływanie porodu. Była oczekiwana córka, ale teraz gorzej z matką, ani lekarstw, ani zastrzyków, to natychmiast do Lwowa odesłali i jakoś odratowali. Reszta rodziny dojechała do Lwowa i pojechali do Polski w sierpniu 1943 roku. Bardzo dużo wyjeżdżało do Polski wcześniej, bo Niemcy coraz bliżej cofali się. Kogo nic nie trzymało, to wyjeżdżał. Drogę mieli obstawioną przez Samoobronę do stacji Stojanów, kto chciał odjechać, to zebrało się więcej osób i Samoobrona odstawiła wozami ludzi do Stojanowa, a stamtąd jechali, gdzie kto chciał. Tak ta Samoobrona pojechała na wypad, kierunek Kupowalce, aby zobaczyć, co, gdzie i jak wyglądają ci pomordowani, bo Ukraińcy wybrani donosili, że leżą i nikt nie pochował ich. Pojechali, a było trzy tygodnie po napadzie, tym morderczym. Zeszli z wozów i szli pieszo, i o dziwo kopica siana poruszyła się. Przerażeni patrzą, a w tej kopie siana siedziała kobieta, 55 lat, pani Szuryńska, która siekierą miała przerąbany obojczyk prawy. Upadła i Ukrainiec myślał, że zabita, a ona ocuciła się i doszła do kopicy siana i tam się żywiła. Tarła kłosy ze zboża: żyta, pszenicy i tak żyła trzy tygodnie. Przywieźli ja do Horochowa, opatrzyli w szpitalu, ale rana była tak wielka, że zaraz ja odwieźli do Lwowa do szpitala. W Horochowie był szpital, ale lekarstw, bandaży nie było. Lekkie rany leczyli, ale coś cięższego to do Lwowa odsyłano, bo tam byli polscy lekarze i ci ratowali. Przypomniałam sobie, że w tych dniach napadu i morderstwa na Postomyckiej Kolonii k/Horochowa zabili leśniczego, żonę, córkę i małą dwuletnią córeczkę, a obok leśniczówki mieszkali tacy fajni Polacy nazwiska Hołdowańscy. Mieli wiele dzieci, a jednego mieli syna, takiego sportowca atletę, silnie zbudowanego. Podstępem go podeszli. Ukrainiec wszedł do nich do domu i mówi, że pan leśniczy go woła, żeby zaraz przyszedł, a on widzi, że to Ukrainiec, który u leśniczego pracuje. Uwierzył i pobiegł, a tam było pełno bandytów. Złapali go w taka pułapkę i zamordowali. Odrąbali ręce, wydłubali mu oczy, oderżnęli język, uszy i tak go strasznie umęczyli. Ale trzeba trafu, że żona leśniczego odżyła, bo była uderzona siekierą w plecy i upadła twarzą do ziemi, a po jakimś czasie ocuciła się i zobaczyła, że wszyscy nieżywi, a tylko Hołdowański skomlił, bo język miał odcięty i żył jeszcze jego tułów. Ona wyszła z domu, zobaczyła córkę zabitą w klombach kwiatów, polamentowała głośno i szła przez wieś Postomyte w kierunku Horochowai wołała: dobijcie mnie, zabijcie mnie, nie mam po co żyć. I tak szła przez wieś, prosiła o śmierć, ale nikogo nie spotkała i tak wyszła na drogę traktową, doszła już prawie pod Horochów. Na przedmieściu spotkał ja mój mąż jadąc z Janiny, uciekając też sam przed bandytami. Zszedł z wozu i wsadził ja na wóz ciężko ranną, zawiózł ja na plebanię, opowiedziała swoje przeżycia i zawieźli ją do szpitala i wyleczyła się i z nami razem mieszkała przeszło 7 miesięcy. A jak ona opowiedziała, że tam tak ciężko jęczał jeszcze żywy Tomek Hołdowański, że tak, a tak porąbany to pojechali Polacy uzbrojeni w biały dzień i nie mieli żadnej potyczki. Przywieźli ich zabitych do Horochowa, aby pochować na cmentarzu, a tego pana Hołdowańskiego przywieźli, zrobili Niemcy zdjęcia, że taki tułów jeszcze żyje, wsadzili w samochód i do Lwowa odwieźli to w szpitalu pofotografowali na różne strony i żył jeszcze dwa dni w szpitalu. Zmarł, to było 15 lipca 1943 roku. 12 lipca jak opuściliśmy swoje gospodarstwo, zamieszkaliśmy, jak wspomniałam już na plebani obok kościoła. Piękny, duży kościół budowany w 1605 roku przez rodzinę hrabiów Czackich, to pomimo, że warty były rozstawione dookoła miasta, z domów z przedmieścia matki z dziećmi przychodziły na noc do kościoła, dla bezpieczeństwa w razie napadu, żeby nikt nie błąkał się między domami. Tak sobie uchwalili, żeby zebrać się na noc w kościele, a mężczyźni byli wszyscy powołani do Samoobrony i do zmiany warty. Co jakiś czas wypadali na wsie na postrach dla bandytów i by przywieźć żywność. Zabierali to od Ukraińców mówiąc, że zabieramy swoje krowy, czy swoje świnie. Parę razy to się udało zabrać, a w końcu Ukraińcy zmądrzyli się, wyprowadzili się z okolic Horochowa, aż ponad 30 km i wszystko wywieźli. Żywego inwentarza już nigdzie nie było, a Samoobrona już niigdzie nie wyjeżdżała, tylko do 20 km badali teren i wychwytywali co się dało banderowców, aby było bezpieczniej dla miasta Horochowa.  Jest już wrzesień, zboże takie piękne, dojrzałe, nikt żniw nie zbiera, ale gdzieś Pan Bóg przysłał Ukraińca do nas z Markowicz na plebanię i mówi: panie Wolf, czy ja mogę pana zboże zebrać? bo swoje zebrałem, a wasze takie piękne zboże, nie mogę pozwolić się zmarnowało. Mąż mówi do Ukraińca: dobrze, zbieraj, bo to wrzesień to czas najwyższy i zbieraj na połowę, mówi mu mąż. Przywieź mi tu na plebanię (podwórko duże) zboże w snopkach, to ja sobie znajdę jakąś maszynę i zmłócimy tu z ludźmi i będziemy mieli chleb na zimę. A przecież choć wyjechało dużo, to było Polaków jeszcze z cztery tysiące. Ukrainiec pojechał. Jak zaczął nam na połowę wozić to zboże, to ułożyliśmy 3 stogi z żyta, pszenicy, jęczmienia i owsa. Czy przywiózł sprawiedliwie, czy nie, a choćby i trzecią część, mówi mąż, to i tak dobrze, że coś mamy na zimę i jeszcze z kimś podzielić się mamy. Zboże jako tako nam przywieźli, a pszczoły, 50 pni takich pięknych uli fason warszawski Ukraińcy, bandyci nie umieli się z nimi obchodzić tymi pszczołami, to słomą podpalili ramki. Pszczoły spadły pod wpływem ognia, a wtedy miód zabrali. A było tak dużo miodu, że mieliśmy w poniedziałek wybierać z uli. Już nie zdążyliśmy, gdyż musieliśmy uciekać z życiem do miasta, a Ukraińcy z zemsty nad pszczołami, część uli spalili, a część zabrali. A ten Ukrainiec, na imię miał Chwediko, mówi mu mąż: słuchaj, ty przywieź mi moje ule, może tam zobaczysz u kogo. Tyle miodu było, spalili mi pasiekę i resztę zabrali. A Ukrainiec mówi: panie Wolf, co spalili, to spalili, a resztę ja zabrałem, 10 uli; mówię sobie, jak mają spalić, to ja zabiorę i myślę sobie, że jakby pan Wolf wrócił na Janinę, to dobrze będzie, że mu coś uratowałem. Mąż się zaśmiał w duszy i myśli, że jak dobrze trafił do niego na konto tych pszczół, a Ukrainiec zaraz mówi: to panie Wolf, to ja wam te pszczoły tu przywiozę wszystkie. A mąż mówi: daj mi trochę miodu, a pszczoły niech tam u ciebie stoją, jak wrócę to mi dasz połowę na rozmnożenie. I pojechał Ukrainiec taki łasy, podlizywał się. Na drugi dzień wieczorkiem przywiózł dwa ule z pszczołami i wiadro miodu, i mówi: macie, niech te ule tu stoją, bo mi mogą inni zabrać, a tak niech tu macie i postawił w ogrodzie dwa ule. Ukrainiec podlizywał się bardzo, zasłużył sobie na uznanie, bo gdyby nie on, to byśmy nie odważyli się odjechać od Horochowa na zbieranie zboża. Pamiętam, Samoobrona polska z Niemcami z Łucka pojechali do majątku Uhrynów, gdzie stała placówka Niemców w tym majątku. Ogłosili Niemcy, że kto ma konie i powóz, to żeby pojechali do Uhrynowa na żniwa zebrać sobie chleba na zimę i koniom paszy. Wtedy zgłosiło się aż 300 osób na te żniwa, bo każdy obawiał się w mieście głodu, gdyż naprawdę w tym roku 1943 mało zbiorów zebrano przez tą bandę ukraińską. No i pojechali na dwa tygodnie, kto miał kosę to kosą, kto miał sierp to sierpem i za dwa tygodnie dużo zebrali zboża. Jedni zżęli, to znaczy pracowali w polu, a drudzy wartowali z karabinami, ale Ukraińcy wykorzystali, że tyle zboża zżęte i namłóconego mieli załadowanego do odjazdu. Jak zebrali swoją siłę, napadli na cały obóz, to tak bili się, odbijali cały dzień. Kto zdążył uciec do majątku, to ci się uratowali, a kto był dalej w polu to zabili i tak inni pochowali się do takich czworaków, bo były murowane, takie mieszkania dla robotników oddalone jakieś cztery kilometry od pałacu, to tam się skryło dużo osób. Moja kuzynka z mężem i dzieckiem siedmio-miesięcznym to w tym czworaku się też ukryła. Jak bandyci tam doszli to szukali we wszystkich czworakach i znaleźli ich tam siedzących na ziemi, razem 17 osób i tak ich wszystkich sztyletami zabili. Moja kuzynka została zabita, a dziecko nie tknięte. Po tym, jak bandyci odeszli, Polacy zaczęli chodzić i zbierać trupy z pola i ktoś z Ukraińców powiedział, że w czworaku jest dużo zabitych, weszli i zobaczyli tyle zabitych, a przy piersi moja kuzynka Jadzia z Budek Kołodeskich trzyma dziecko i ta dziewczynka ssała pierś, a matka nie żyła już. Była chyba jeszcze przytomna kiedy trzymała dziecko ręką, a ono ssało pierś nieżywej matki i tylko tego aniołka sztylet nie sięgnął. Zostało tylko jedno malutkie dziecko. Jakaż to boleść dziadkom nad tym dzieckiem. Przywieźli ją do Łucka i babcia wychowywała sierotkę i płakała całe życie, aż w końcu zmarła na raka. Leży w Pasłęku na cmentarzu, bo tam mieszkała po wojnie.

Fragmenty z: ?Wspomnienia Józefy Wolf z domu Zawilskiej ?  Zakopane, 1982 r. opublikowane na http://wolyn.freehost.pl/wspomnienia/aleksandrowka-jozefa_wolf.html

Wybrał i wstawił: B. Szarwiło

Kresowy Serwis Informacyjny

Serwis o Wołyniu

Serwis o Kresach

Polecane filmy

Wieczna Chwała Bohaterom

PAMIĘTAJ PAMIETAĆ

Zostań sponsorem serwisu

poprzez zamieszczenie w TYM miejscu swojej reklamy.

Zamówienie banneru reklamowego kliknij TU

Statystyki

**Użytkowników:**
6
**Artykułów:**
509
**Odsłon artykułów:**
4446978

**Odwiedza nas **267 gości** oraz **0 użytkowników**.**

 
Copyright © 2004 r. 27 WDP AK
Wykonano w Agencji Reklamowej Bartexpo

**Konsola diagnostyczna Joomla!**

**Sesja**

**Informacje o wydajności**

**Użycie pamięci**

**Zapytania do bazy danych**

**Pliki językowe z błędami**

**Wczytane pliki języka**

**Nieprzetłumaczone frazy języka**